Słowa prosto z lasu

Otton I

Kupiony za dziesięć złotych i paczkę cukierków kokosowych. Tych słynnych z migdałem w środku. Ale to dziesięć złotych, wcale nie dla zarobku było. Symbolicznie tylko, żeby, jak to mówią: „dobrze się chował”, znaczy w zdrowiu i radości żył. Kupiony od Ludzi, co po dziś dzień złote życia swoim psom stwarzają. Wszystkim na raz i każdemu z osobna. Na spacery z nimi chadzają, w błocie pluskać pozwalają, smakołyków w bród pod pyski podtykają i nie raz widziałam jak jeden obok drugiego na leżaczkach wygodnych po tych spacerach się wylegiwali. Chodzą słuchy, że te psy zdjęć narobione mają, tyle samo, co Ich dzieci rodzone, albo i więcej nawet. Takie to psie życia ze złota mają.
Skoro dla tych kilku psów miejsce w domu i w sercach odnaleźli, to dla jeszcze jednego, co Im się przytrafił miejsca by nie nastarczyło? Ale Oni nam podarować go postanowili. Mnie i Małżonkowi mojemu. Może los tak Im podszepnął, może przeznaczenie? „Dajcie Tarnowskim, im potrzebny”. Chociaż tutaj duża wątpliwość mnie naszła, czy aby na pewno Oni go nam wybrali czy może to on na wspólne życie nas wyznaczył? Siebie nam podarował?
Dziwne to, bo pamięć moja, ta co rozum nią zarządza, wybiórcza dość. Tego co trzy dni temu w mym życiu zaistniało przypomnieć sobie nie zdołam, ale czas, w którym przybył do nas, na stałe utrwalone mam.
W niebieskim, polarowym kocu, co jeszcze zapach jego psiej matki zawierał, żeśmy go czarnym volgswagenem do domu przywieźli. Zima to była. Dwanaście lat wstecz. Zimna zima i śniegu wtenczas sporo nasypało. W tym miękim, niebieskim kocu długouchy, malutki pies rasy beagle zawinięty był. Żadnemu z nas wówczas nawet przez chwilę myśl nie przemknęła, jak bardzo to zwierzę życie nam pozmienia. Razem i każdego z osobna pozmienia.
Pomyśleć, że początkowo nie chciałam psa. Kiedy Jarosław, jako wysłannik dobrej nowiny informacje przekazał, że „beagle jest” to moją głowę wątpliwości zalały. No, bo przecież, gdzie do bloku pies, co tak żywiołową naturę posiada. Czy aby czasu nastarczy w tej życia gonitwie, każde z nas tyle zajęć wówczas sobie powymyślało? Rozum darł się, że absolutnie. Nie czas i nie miejsce, by zwierzę do życia zapraszać. Szynszyle, może szybciej, chomika, bo mniejszy, ale psa? Serce na ten czas w najcichszym szepcie Wszechświata już imię dla czworonożnego wymyślało.


I oto nastał, miłościwie nam panujący Otton I. Choć imię od Ottona III się wzięło. Małżonek z wielkiej pasji historycznej akurat takie dla zwierzęcia sobie upodobał. Otton III jego najulubieńczy cesarz, ten z Ludolfingów. Małżonka spytałam, co to za jeden ten słynny cesarz? Bo z podstawówki co nieco umknęło. Czemuż on taki Jego najulubieńszy ze wszystkich władców zagranicznych? Małżonek mi na to, że wizjoner on, w bizantyjskiej celebracji kultu władzy wychowany. No i masz ci los, imię psu wymyślił. I pies też rządzicielem domowym się poczuwał, no i ta celebra władzy też bardzo mu przypasowała. A mógł być Pimpek albo Kajtek jaki. Spokojniejszą naturę może by wtedy miał. Służyć mu dzień w dzień trzeba było i podziwiać szczerze, by bez ustanku w centrum uwagi był. Inaczej na amen poobrażany. Tyłem do nas, podwładnych siadał i tylko co rusz okiem jednym na boki łypał, czy aby patrzymy, że on w gniewie tymczasowym. Jedynie ciasteczko ulubione, bądź muffinka świeżutka obrażenie mogła zażegnać.
Do głaskania pierwszy ustawiony, najlepiej to urlopy brać, by psa bez ustanku głaskać. Masaże robić. Za uszy wielgachne ściskać. Tylko z kąpaniem nie bardzo. Raczej sobie nie życzył. Kąpać się kąpał, ale w sporym zniecierpliwieniu i mormorando na cały dom słyszalne było. Bardzo cienka linia między mruczeniem z radości a tym co z irytacji się bierze wystepowała.
Wszystko gryzł. Zanim w swą dorosłość psią wszedł, pół chałupy zdążył zeżreć. Ba, a i poza chałupą też sobie nie szczędził. Nawet jak żeśmy jeszcze z nie-Małżonkiem do urzędu pójść postanowili, by w konkubinacie życie zażegnać to w ramach prezentu okazjonalnego, Małżonkowi ślubnego buta zżarł. Wystrojeni my, czas wychodzić a tu w pantoflu wizytowym języka brak i w sznurówkach również pokaźnej redukcji dokonał . Cóż się dziwić, zwierzę nuda nagła ogarnęła to zredukował. Cóż zrobić? Ślub odwoływać? Terminy przesuwać? Gości zawracać? Na sportowo w uroczystości udział brać? Nie bardzo. Zatem nie – Małżonek w uroczystości patetycznej w bucie bez języka uczestniczył. Tak podstawową komórkę społeczną zakładał. Czasem myślę, czy to unieważnione może powinno być. Tak bez języka? Co prawda dobrze, że bez języka w bucie a nie na ten przykład w gębie. O ile pamięć moja pamięta Otto wybaczone wszystko miał. Musiał mieć, skoro w zagranicznej podróży poślubnej ochoczo uczestniczył. Do zdjęć pozował. Oooo tak. Wystarczyło aparat do ręki wziąć a już siadał i popisy wizerunkowe poczyniał. Głowa w bok, głowa w górę. Dzieci na wspólne fotografie z rodzicami przyjeżdżały, bym rodzinnie ich uwieczniała to na każdym zdjęciu z tymi dziećmi zaistnieć chciał. Nie jego rodzina a chciał być. Ozdobą chciał być. Nie mówiąc, już o tym, że pierniczki świąteczne z ust im wydzierał. Trzy światy z tym psem. Trzy światy.
Wszędzie się go brało. Jak to bez niego jeździć? To żadne wakacje by wtedy były, sensu by nie miały. Choć umęczył się człowiek z nim nie raz, bo przecież iść jak człowiek ten pies nie umiał. Smycz niczym proca do strzału napięta, bo tu majonez z zapiekanki turyście kapnął, tam kiełbaski plasterek innemu spadł, to nie przepuścił. Tu psią kupę wywąchał, tam kota z murku musiał przepędzić. Co złośliwszy nie raz powiedzieć potrafił: „ten pies to panią prowadzi a nie pani jego”. A tak prowadzi i ch… i nic ci do tego, że se tak specyficznie chodzimy. Choć nie raz cała upocona od tej specyfiki byłam.


No i nie słuchał. Za nic w świecie nie słuchał. Jego cesarska natura ignorancją się charakteryzowała. Człowiek wołał, prosił, czasem i groźby słowne stosował. A on ani drgnie. W trybie natychmiastowym słuch tracić postanawiał. A tresowany był. Wiedział wszystko co i jak. Ale w dupie te tresury wszystkie miał. Za każdym razem decyzje podejmował, że na zawołanie to on nie przyjdzie. Gdy zechce, wtedy tylko. Tak jego inteligencja na powierzchnie wychodziła, że decydował sam. Nie to, że gwizdniesz i o, przyjdzie. Jak normalny pies przez właściciela przywołany. Nie przyjdzie. Nie słuchał, nawet we śnie mnie nie słuchał. Bywało, że w nocnym śnieniu pojawiał się niespodziewanie. Tylko po to chyba, by i tam ignorancją się wykazać. Dupą odwrócony i gna w bliżej nieznanym kierunku. A ty się człowieku martw. Nawet we śnie się martw. Raz to i nawet jasnowidz do pomocy, zawezwany był jak za sarnami w głąb wsi wypruł i godzinami do domu nie wracał. Człowiek od razu w nerwach, że wilczury rozszarpią, zamarznie przy -15 stopniach, skoro na co dzień tylko w kocykach i poduszeczkach przy kominku sypia. W nowym miejscu, nieznanym mu jeszcze, tuż po przeprowadzce z bloku na tereny leśne. Prawie dobę żeśmy go z Małżonkiem po wsiach okolicznych szukali. Ze łzami w oczach do domów pukałam czy aby ludzie nie widzieli. Pewnie niejeden na widok baby, co z powodu psa w histerię wpadła różne myśli miał. Choć taki z sąsiedniej wsi bardzo przejęty moimi poszukiwaniami się okazał. Słuchał z uwagą, skupiony mocno na moich słowach:

  • Nie widział pan może psa? Nie zamknął na podwórku niechcący? Beagle mi zginął – do chłopa mówię. Chłop oczy wybałuszył z czym ja to do niego przychodzę. Sama siebie szybko zganiłam, przecież nie każdy w rasach psów zaraz biegły musi być. Zatem mówię, dalej tłumaczę:
  • Wie pan, takie długie uszy. Czarny z rudym i trochę białego – widać, że mocno mój rozmówca sprawę analizuje. Pod czapką aż się kopci od tego zastanawiania a oczy jego coraz większe się robiły.
    W bezradności wielkiej rzuciłam, jako ostatnią deskę ratunku:
  • Szelki skórzane na sobie miał – i tu oczy jego osiągnęły rozmiar największy i poddał się chłopina, bo to już za dużo jak na jego wyobraźnie było. Z ulgą odparł:
  • Nieeeee, takie cóś to tu nie leciało.

  • Do drugiego chłopa poszłam, co obok tego pierwszego chałupę miał. Ten krótko mi odparł, że nie widział, ale na jego twarzy zobaczyłam wyraźną myśl: ” – Pojebana jakaś. Paniusia pierdolona. Z miasta taka przyjedzie i myśli, że nagle mieszkanka. Teraz to się niektórym w dupach przewraca. Psa szuka. Jeden zginął to drugiego niech weźmie. Mało to kundli po wsi bezpańsko lata – może tak pomyślał. Albo czapkę na głowie poprawił i nic, poszedł dalej w telewizor patrzeć.
    Nasz pies do dziesiątego roku życia łapę podawał wyłącznie na leżąco. Dopiero po tym czasie klasycznie zechciał. Że jedną, potem drugą, połuż się i daj głos. Tu chętnie komendy wykonywał, bo wiedział, że nagroda go czeka. Jednak, żeby czas przyoszczędzić i szybciej ciasteczko otrzymać zaraz po podaniu łapy kładł się, dając głos na pół wsi. Jego najbardziej ulubioną komendą, była jednak ta o nazwie „pusty brzuszek”. Na znak „pokaż jaki masz brzuszek pusty” na plecach się kładł, by pokaźny brzuch w trybie błyskawicznym zaprezentować. Dumnie pokazywał, choć jego brzuszek przenigdy szansy nie miał, by pustym przez minutę być. Dziury kopał jak to beagle. Ale tylko w określonym celu. Raz celem swoim garderobę Babci ustanowił. Sobotnie, letnie popołudnie familia Małżonka pod starym orzechem zgromadzona, kawkę popijają, rozmowy snują, ptaszki śpiewają, pranie na sznurze w gorącym słońcu schnie. Pomiędzy kolorowymi bluzeczkami i haleczkami z falbanką , majtki Szanownej Babci Jadwigi pokaźnych rozmiarów wisiały. Aż tu nagle Ottona I nuda wielka ogarnęła i te majtki sześciokrotnie od niego większe za cel swój obrać postanowił. Ruchem mocno usprawnionym zerwał te część garderoby ze sznura i przez podwórko co sił gnał. Rodzina powietrze w płucach wstrzymała, w zaciekawieniu co dalej i w strachu jednoczesnym, by Babcia się czasem nie zorientowała. By przy sobotniej kawce jaka awantura nagła nie wybuchła. Sądząc po minach widowni pod starym orzechem zgromadzonej, chyba to Babci ulubione majtki były, albo może takie na niedzielę, więc w bezmowie spójną decyzję nagle podjęli, żeby Babci nie powiadamiać. Nie informować lepiej, że Jej najlepsze pantalony aktualnie pod starą wiśnią zakopywane są. Powagi utrzymać nie zdołali, kiedy pies nosem ziemię ugniatał po zakończonym procederze pochówku majtek Babci Jadwigi.
  • I czego się tak śmiejeta? Psa żeśta nie widzieli? Lata, szmaty ciąga a wy się śmiejeta jak głupie do sera – zdezorientowana zamieszaniem Babcia do końca życia w nieświadomości pozostała. Umarło się kobicie a gdzie majtki Jej najlepsze zapodziane zostały, nie dowiedziała się nigdy.
    Co do innej zwierzyny i gości wszelakich Otto ugodowy był. Każdego witał jak najważniejszego. Towarzyski po swoim panu raczej a wegetariański po pani. Co rusz warzywa z kuchni kradł. Nieraz torby zakupowe przegrzebywał, by pęczek świeżutkiej rzodkiewki wyciągnąć i na stronie schrupać ochoczo. Pal sześć rzodkiewkę, ale jak ogórek w jednej sztuce zakupiony to trzeba było gonić i psu z pyska wyrywać. Mizeria do obiadu zaplanowana a tu pies ogórka po domu nosi. Albo czekoladę całą. Tu już nie było zmiłuj. Każdego dnia niemal podglądał co u Sąsiada, bo przecież musiał wiedzieć czy kotek po tarasie nie spaceruje albo czy Sąsiadka przy płocie wiosną już kwiatki posadziła. Taki ciekawski. Wiewiórki przeganiał. Jak Bożenka z Krystynką na drzewie przysiadły, kitami rudymi kręciły, ten popisy urządzał, że niby taki myśliwski pies. Skradał się, dupskiem kręcił, a że z budowy raczej krępy to wiewiórki zdogonić nie zdołał. Z resztą, gdyby nawet złapał, to i tak nie bardzo wiedziałby co dalej.
    Przez dwanaście lat życie nam układał. Ten rządziciel największy. Rano pobudki urządzał, bo przecież spać nie ma co, psem zająć się trzeba, towarzystwa mu dotrzymywać. Sam to on spędzać czasu nie będzie. Towarzyszyć musiał, w każdej czynności asystować. Na spacery szosami wiejskimi z nim chadzać trzeba było. Jeść non stop najlepiej, by on pod stołem mógł siedzieć i czekać, że może coś skapnie. Oooo a ile awantur na temat psiego karmienia wszczętych. Żebrał. Non stop żebrał. Oczami grał, niczym najlepszy aktor z Ameryki, że nie jadł z tydzień. Że zagłodzony. Tak grał, że człowiek prawie uwierzył, że żebra ma wystające. Niejeden co miększe serce miał, od razu się ulitował i podał ciasteczko bądź kanapeczki ciut ze stołu. A Tata mój, Zbyszek Tarnowski, najbardziej na psie udawanie nieodporny. Co rusz pod pysk mu podtykał, a to jabłuszko, śliweczki połowę, wędzoną kosteczkę co przez zupełny przypadek w lodówce znaleziona. Raniutko rowerem do sklepu w rodzinnej mej wsi gnał, by psu w mięsnym smakołyków nakupować, jak z wizytą miał Otton przybyć.
  • Niech poje porządnego. Mięsa mu kupiłem. Na płatkach owsianych ten pies długo nie ujedzie. Co ty mu w domu dajesz, skoro ty wege i bijo*? Pewnie kotlety ze ściółki mu pieczesz albo pulpety z jarzębiny. Pies porządnie zjeść musi a nie takie nie wiadomo co – tak Ojciec mój osobisty, Zbyszek Tarnowski mnie edukował.
    Bardzo za tym psem moim był. Po dziś dzień wspominać nie umie. Wystarczy odrobinę w rozmowie Otta przywołać, by już na stronę szedł, że niby kawą się zakrztusił.
    Jego serce tak jak i moje najbardziej na rozmiękczenia podatne. Stąd oskarżenia liczne Małżonka, że rozpuściłam psa. To fakt. Jak dziadowski bicz był. I tu rację przyznać Mu muszę. Rozpuściłam.
    Bo to przez te oczy jego. Wielkie, brązowe, że czasem wrażenie człowiek miał, że on wszystko wie, wszystko rozumie. Nie raz, nie dwa taka myśl znienacka mnie naszła, że w tym psim futrze dusza ludzka mieścić się musi. Nie na darmo na Ziemię zszedł. Przecież Wszechświat tak skrupulatnie zaplanowany został, że miejsca na przypadki nie ma. Dlatego Otto nagłym przypadkiem dla nas nie mógł być. Kim był? I po co on? Czego tak bardzo nauczyć nas chciał? Mówią ludzie, że zwierzę to nauczyciel miłości, tej najmocniejszej, bo bezwarunkowej. Ot, takie gadanie, po innych powtarzanie. Ale co to tak naprawdę oznaczać dla człowieka ma? Że wierny, że kocha, że broni jak potrzeba taka zajdzie, wiadome to wszystko i oczywista oczywistość. Pewnie każdy kto złotą nicią ze zwierzęciem przyszyty swoje prawdy, by wygłosił. Dla każdego to zwierzę inaczej może do serca przemawia? Zatem prawa nie mam za wszystkich wypowiadać się i zuchwałością taką szastać zamiaru nie mam.
    W imieniu własnym tylko wypowiedzieć się chcę. Całe swoje psie, dwunastoletnie życie Otto, swoim jestestwem do największej odwagi przygotować mnie zdołał. Do podejmowania spraw, co poza rozum ludzki wykraczają. Do rozmówienia się z Duszą własną a w takim dyskutowaniu myślenie na nic się zda. Do zobaczenia jaką człowiek potężną moc w sobie posiada, o której zapomniał w amnezji największej, po doświadczenia na Ziemię schodząc.
    Siostra ma osobista, Katarzyna, co od niedawna w Wielkiej Wolności dryfuje, na niedługo przed Przejściem Ostatecznym, nieraz mnie pytała:
  • Ewa, co ty zrobisz jak Otta nie będzie?- widziała dokładnie, bo przecież jak na dłoni widoczne było że Dusze nasze tak mocno splecione. Moja i psia, a może ludzka właśnie? Może kiedyś znajdę odpowiedź, któż tam w psiej postaci tyle szczęścia mi ofiarował?
    I cóż mogłam Jej odpowiedzieć wówczas, skoro nie wiedziałam jak to będzie jak jego nie będzie. Ona uporczywie pytania mi zadawała, jakby wiedziała, że to niebawem już. Czemu nie spytała mnie co zrobię jak Jej już nie będzie? Może wiedziała, że i tu zamilknę.
    Kiedy Dusza Siostry mej decyzję o odejściu podjąć zechciała, byłam z Nią. Dzieliłam z Nią ten Uroczysty dla Niej Moment. Wiem, że z wielkiej, siostrzanej miłości mi takie doświadczenie podarowała. Nie raz po tym Przejściu wyraźnie pokazać mi zechciała, że Jej Energia nadal jest. Odejść nie odeszła. W nieznane.
    Nie dalej jak dwie soboty od pochówku prochu mej Siostry minęły, do Otta choroba przyszła. Nagle i mocno w futrzane ciało uderzyła. Cierpiała psina i ratunku u specjalistów żeśmy szukali. Nawet na drugi koniec Polski wieziony był, że może tam pomogą. Nie pomogli. Sąsiadka jedna i druga, co w leczeniu obie kształcone, z wielkim przejęciem pomoc na zmianę niosły. Zastrzyki i ulgę dawały, gdy co jakiś czas ból największy zwierzę trawił. Ale jego Dusza już inny plan na to życie miała. Może uznała, że odpowiedni czas nastał, bym lekcję kolejną od życia odebrała.
  • A pierdolę te lekcje, ileż można, tak co rusz dostawać. Na ten czas wdzięczność za doświadczenia rozpuściła się i pewności nie miałam czy kiedyś powróci. Pomyśleć mogłam, że przecież wraz z Siostry pożegnaniem taki nieziemski spokój samej sobie podarowałam a z psem, co, takie uwstecznienie? I spokój szlag trafił? Okazuje się, że i tu zaufania największego potrzeba, by przyjąć, że to co do nas przychodzi większy sens posiada, niż ten co rozum zrozumieć zdoła.
    Bolało tego psa. Co rusz mocno bolało. Dzieliłam z nim ten ból. Przyznać muszę, że niezwykłe to, bólu fizycznego doświadczać bez fizycznego odczuwania. Bez logiki zupełnie. Psa bolało i wtedy mnie tak samo, choć ciało me zdrowe zupełnie. I Wszechświat na całe gardło zewsząd się do mnie darł: Ulżyć w cierpieniu potrzeba. Raz i na zawsze. Tym zastrzykiem ostatnim ulżyć.
    A ja nie chciałam. Powiedziałam Duszy mojej, co całe ziemskie życie mnie tu prowadzi, o doświadczeniach decyduje, los wybiera, że nie. Tym razem zgody nie wyrażam na takie przeżywanie. I nawet jeśli kiedyś umowy wspólne żeśmy podpisały, że takie decyzje o życiu zwierzęcej Istoty podejmować mam, ostatnie dni i godziny wyznaczać, to ja te umowy zrywam. Pierdolę to.
    To znaczy „pierdolę to” do Niej nie powiedziałam. W myślach tylko. Do Duszy własnej takich słów raczej nie wypada. Wielki szacunek do Niej mam i miłość największą. Ona do mnie też, więc wybaczyła. Chociaż słowo to słowo. Takie czy inne. Wibracja ważniejsza. Intencja jakby. Ale jak takie słowa z bezsilnego serca się wymskną, to nie ma co udawać, że spokój na człowieka spłynął i w pułapki duchowe się zamykać. Poezję recytować. Kiedy spłynął to spłynął a kiedy wkurw to wkurw. Że ja niby teraz taka oświecona? A w dupie to mam. Tyle człowiek po tych kamieniach w życiu chodził, to nie dziwota, że czasem ochota go najdzie by wziąć jeden z nich i z całych sił przed siebie piznąć. I wtedy nawet z Archaniołami mocno się poróżniłam, że mnie tak samą sobie zostawili. Już widziałam jak się pewnie pod nosem uśmiechają, że tak się miotam i myślą pewnie sobie, że gdybym tylko wiedziała, w jakiej iluzji udział biorę, też bym się rozchmurzyła. Archaniołowie skrzydłami złotymi mnie otulili i jeden z nich Rafael, co zawsze łysy mi się w myślach przedstawia, cicho szepnął : „Dasz radę Ewuniu, zawsze dajesz. Siostrę ukochaną do końca za rękę trzymałaś, to i z Ottem poradzisz sobie. Sens wydarzeń rzeczy dostrzeżesz. W swoim czasie dostrzeżesz. A jak ci potrzeba to kamieniem piźnij. My się nie gniewamy. Kochamy Cię Ewuniu bez warunków, boś doskonała, tak jak każdy człowiek na Ziemi z doskonałości utkany. Każdy bez wyjątku. Przecież wszyscy wiemy, jak bardzo psinę swoją kochasz i jak on z tobą mocno związany. Zobacz jak oczami za tobą wodzi. Powiedzieć ci chce, żeś piękna, uczy cię byś sama w sobie to piękno zobaczyła. I wiedź, że znów w wielkiej odwadze stanąć jest ci dane. Nie martw się pomożemy i wielką niespodziankę dla ciebie mamy. Twą Siostrę Katarzynę tobie podeślemy. Ona otuli ciebie i twojego psa Ottona. Otuli najczystszą energią ze złota, tą samą co do każdej szpitalnej kroplówki całe dnie żeś jej wtłaczała”.
    Jak mi tak serdecznie powiedzieli, to spokojniejsza się stałam. Choć do tej doskonałości jeszcze przekonania nie mam. A może sama do siebie tak przemówiłam, bo przecież te Istoty Świetliste to również część nas? Wymiary pozaziemskie. Kasia wiedziałam, że będzie. Prosiłam Ją, by była. Wątpliwości nie miałam minuty nawet. Może ten pies tak został mi podarowany, bym w jego zachwycie mogła się przeglądać, miłości największej z największych? Może tak każdy ma, komu życie z futrzanym było dane. Najlepiej ma ten, co wiele zwierząt posiada. Tyle oczu w niego wpatrzonych? Jaka to siła musi w tych oczach być.
    Nie raz przed sobą samą było mi dane wielką odwagą się wykazać. Na dwóch nogach wyprostowaną stanąć. Strachowi w oczy bez lęku spojrzeć. Bezradność przytulić, po głowie pogłaskać. Złość rozpuścić jak mgłę, co wczesnym rankiem znika, by wieczorem znów rozłożyć się nad rzeką. Czasem kiedy człowiek uświadomi sobie, że tym razem spokojny być nie musi i przyjmie to co przyjść do niego chciało, nagle spokój największy uzyskuje. A chwilę temu z życiem w awanturze.
    Choć całą sobą najmocniej odczuwam, że takie ulżenie z największej miłości zwierzętom się organizuje. Przeżyć tego nie przeżyłam, a tak jakbym wiedziała, co w sercach tych ludzi siedzieć musiało. Choć, może przeżyłam, w innym życiu, kiedy indziej przeżywanym. Ile tam odwagi i siły największej. Ale nie martwcie się, wyrzutów nie miejcie. A i płakać za długo nie ma co. Wasze zwierzęta taki prezent Wam podarowały. Byście mogli wzrosnąć ponad samych siebie. Odwagę pozaziemską z siebie wydobyć. I może tak właśnie psia miłość bezwarunkowa do człowieka przemawia? Nie tylko przytulaniem, nie tylko w życiu towarzyszeniem czy obroną przed jakim złoczyńcą. Ale właśnie pokazaniem jak wy kochacie. Tak na śmierć kochacie.
    Ze wszystkich ludzkich sił o niego dbałam. Najlepsze co mogłam długouchemu przyjacielowi podarować chciałam. Nawet chyba dom w lesie, trochę dla psa szukany. Kiedy wiadome stało się, że nadchodzą dni, co naszymi ostatnimi wspólnymi będą i on niebawem po innych szosach biegał będzie. Beze mnie już.
    W cieplejszy dzień (choć zima to przecież była) na podwórku go posadziłam, swetrem swoim otuliłam i powiedziałam, bo przecież rozumiał wszystko:
  • Popatrz sobie jeszcze Ottusiu na świat. Zobacz jak sikorki słonecznik z karmnika wydziobują. Gdyby łapki twoje czynne były, pogoniłbyś. Na pewno byś pogonił. Bo co tam ptactwo po twoim terenie będzie się panoszyć. Tyś tu cesarz i rządziciel przecież. Wiewiórki szósty raz po orzechy dziś przyszły, po płocie jedna za drugą gnają, ale ciebie nie bardzo już to obeszło. Ale szosę ostatni raz jeszcze zobaczyć chciałeś. Razem żeśmy poszli, choć niełatwy to spacer był. Nieść taki kawał drogi dwadzieścia kilo zwierza to nie lada wyzwanie. W takich chwilach człowiek zawsze siłę z siebie wydobywa. Fizyczną czy inną. Każdą. Ślady Bruna, psa Sąsiadów wywąchałeś, coś tyle spacerów z nim wspólnych odbył. Siuranie pod drzewa te same. I robienie kup w listki jesienne. To was połączyło. Maskotkę ulubioną do pyska żeś wziął, jak to całe swoje życie te miśki puchate wte i wewte noszone. Nerwy cię wzięły to rozpruwałeś w sekundę. I po miśku. W szybę drzwi tarasowych drapnąć chciałeś, jak to zwykle, by do domu cię wpuścić. Byś ponownie w poduszusiach i kocykach mógł się wylegiwać. Ale już sił ci zabrakło, choć szyba do dziś z błota brudna. Łapa odbita. Nie umyłam jeszcze. Z panem swoim dzień wcześniej pożegnanie nastąpiło. Jakby twa psia Dusza wiedziała, że po pracy nie zdąży. Po prostu podszedłeś, na przednich łapkach tylko, bo tylne rady nie dawały i polizałeś go po ręce. Za te spacery wszystkie może, kąpiele przyjemne i liczne awantury na niby. I nigdy nie zapomnę tych wielkich, brązowych oczu we mnie wpatrzonych, kiedy mówiłam mu:
  • Ottusiu, idź gdzie potrzebujesz. Trzymać cię nie mogę, choć bardzo bym chciała byś jeszcze z nami był. Ze trzy lata chociaż, ale najlepiej to na zawsze. Kochamy cię i tylko o jedno cię proszę: ty zdecyduj kiedy, bym ja nie musiała.
    Co rusz łzy jedna po drugiej mi kapią, gdy myśl mi się wtrąca jak bardzo mnie ukochał, że prośbę moją spełnił. Poszedł najpiękniej. Na czterech łapkach już, bo w ostatnich dniach ziemskiego życia tylko dwie sprawne mu zostały. Szybko, spokojnie, jakby do snu ułożony w swoim drewnianym łóżku, który jego pan na urodziny mu zbudował. W bezpiecznym uścisku moim, pani swojej w którą całe życie wpatrzony jak w obraz. I najpiękniejszym wsparciu Martyny, największej miłośniczki psów jaką świat obecnie nosi. Posiedzieć przyjechała, a tu takie wydarzenie. Wybrał Ją, bo mu babeczki dawała pod stołem nie raz. Na pewno dlatego ją wybrał. No i Energia mej Siostry z nami była. To Ona Martynę nam wtedy przysłała. Kasia, w łagodnym uśmiechu za serce mnie trzymała: -„Niczego się nie bój Siostrzyczko, niczego”.
    Miłość schodząc na Ziemię różne postaci przybiera. Niekiedy pijaka co pod sklepem wino sączy, poety, co dzień w dzień natchniony i poematy pisze, albo też pije bo wena umknęła. Nauczycielki, która swojej pracy szczerze nie znosi. Albo lubi, bo czemu nie. Różnie. Czasem miłość na ziemską planetę przybywa jako mały kurczak – kaleka, co dziób zakrzywiony nie w tą stronę co potrzeba, by powiedzieć innym, że wcale nie o wygląd się tutaj rozchodzi. Albo w postaci japońskiego akity się pojawia, co kilkanaście lat na dworcu swego zmarłego pana wiernie wyczekiwał. Kundelka szarego co przez Boską Moc zesłany, by nierasowym sercem człowieka z wielkich traum podnosił. Miłość zawsze jest miłością. Nasza miała na imię Otto.
    Może przyjdzie jeszcze do nas kiedyś, w inne futro odziany, by ciszę najcichszą w drewnianym domu radością wypełnić. Ale Otto zawsze pozostanie Ottonem I , takiego zastąpić nie sposób. Na zawsze już będzie nieposłusznym rządzicielem z leciutką nadwagą. Miłośnikiem babeczek z serkiem mascarpone w środku.

*nazwa własna Taty mojego na produkty ekologiczne