Słowa prosto z lasu

Magmłazel*

Kalosze mi kupiła przez Internet, bo ja nie umiem. Siedziała i szukała. Żeby czarne były, rozmiar 40 i matowe koniecznie. I nie powiedziała: nie umiesz? A naucz się. Przyjęła, że ludzie blokady różne mają. Jeden boi się pająków, inny latać samolotem a jeszcze inny lęk przed odbiciem kartki na ksero ma.

A jak kiedyś przez głupotę zapomniałam, że do auta czasem paliwa trzeba nalać i zablokowałam ruch na rondzie w mieście, to przyjechała. I razem ze mną wzięła na siebie wzrok, tych co w stworzonym przeze mnie zatorze stali. I niejeden tam pewnie w swoim aucie kurwą rzucił, bo spieszył się na pocztę czy do przedszkola po dziecko (czasem jedna kurwa w zastępstwie za cały arsenał słów wystarczy) I niejeden pewnie krzyknął: ooo kobita jedzie. Na pewno blondynka. A kobitki co w aucie siedziały, pomyślały pewnie: wystrojona, a nie umie.

Ano, blondynka czasem w każdej z nas siedzi. I to w futrze w lamparcie cętki. Taki świat.

Siedzę w aucie, śnieg z deszczem sypie, że świata już coraz mniej widać, ruch zablokowany i myślę, co teraz? A niech się dzieje, bo ja nie wiem. Dzwonię do Małżonka a ten oddalony o 60 kilometrów: karnister jest w bagażniku. Wyjmij i idź.

Nosz kurde. Prosto z pracy, w sztucznym futerku w lamparcie cętki (co mi z tym futrem, rozum odebrało, by takie kupić to nie wiem) i mam iść z czerwonym karnistrem? Przez miasto? W ten śnieg? Miły pan z zatoru, który osobiście stworzyłam, przesunął moje auto, chcąc upłynnić ruch w mieście. I upłynnił. A ja siedzę. Już na poboczu. Czekam, nie wiadomo na co. I nagle. Idzie ona. Wystylizowana jak z najnowszego magazynu Vogue. Można by rzec, że nawet nie idzie, tylko kroczy. Z gracją taką. Pod parasolem, dopasowanym do koloru odzienia wierzchniego. A śmieje się już z daleka jak głupia. Z tego nieszczęścia mojego się śmieje. Że w futrze jestem się naigrywa, z tym karnistrem i, że odpowiedzialna za korek na rondzie w Piotrkowie Trybunalskim. Skąd ona się tam nagle wzięła, skoro jej dom w zupełnie innej części miasta? Do dziś tego nie wiem. I pojechała ze mną z tym karnistrem. I śmierdziało benzyną jak wracałyśmy. I jakie to było dla niej poświęcenie, oprócz mnie nie wie tego nikt ( jej brat ewentualnie pojąć to może, jako fan motoryzacyjny). Do jej auta jak spod igły, w unikatowym odcieniu bordo, wypucowanym wewnątrz i na zewnątrz czymś czego nazwy nie jestem w stanie zapamiętać. Z dywanikami nieskażonymi ani jednym okruchem bułki z Dino. Na skórzanych fotelach błyszczących tak, że jak żyję takich błyszczących nie widziałam…siadam ja. Z karnistrem. I śmierdzi niemiłosiernie. To prawie tak jakby człowiek człowiekowi nerkę oddał. Takie poświecenie. Wiem, że zawsze przyjedzie i zabierze mnie z drogi, nawet gdybym w Buczku, między lasami, w ciemności utknęła. Jak siostra druga. To wiem.

Do gimnazjum razem nie chodziłyśmy i wyższe nauki też osobno. Nawet w piachu w dzieciństwie razem nie grzebałyśmy. Mówią ludzie, że taka przyjaźń to zazwyczaj od tego piachu się zaczyna. Jak tą łopatką wtłuczesz dziewczynce, grabkami chłopczyka potraktujesz. I do końca życia razem kawę pijecie. Tutaj inaczej było. Nagle. Taka przyjaźń mnie spotkała nagle. W poniedziałek o 7:25 się zaczęła. Biurko w biurko. W pracy. Tak jakby od podstawówki w ławce. Weszła zatrudniona. „Ooo od dyrektora pewnie, mówili. Znajoma pewnie”. Okazało się, że nie. Że z ulicy, albo Wszechświata jakiego. A nawet jakby, od dyrektora to też człowiek. Zastanawiam się czasem czy to Bóg ją zesłał czy dyrektor właśnie, zatrudniając na pełny etat (niektórzy mówią nawet, że Bóg i dyrektor to jakby to samo).

Czasem myślę sobie, że Ona nie z tej epoki jest. Tyle gracji, taktu i klasy ma, że można by obdzielić nimi pół powiatu. Jej nie ubędzie, zostanie ile trzeba. Umówi się to zawsze przyjdzie. Obieca, słowa dotrzyma. I ludziom dobrze życzy. Idzie drogą i znajomego profesora spotka, to od razu a „dzień dobry”, a „miłego dnia”, a „pozdrawiam” i uśmiecha się. Tak samo uśmiechnięta do pracownika co to gałęzie na placu wycina: „Dzień dobry panie Bogdanie” Co u pana?
– A nic, pani Małgoniu. Tnę.
– Jadł już pan śniadanie? Co dobrego pan jadł panie Bogdanie?
– A udko.
Do każdego miło zagada. Taka niedzisiejsza.

Jak usta chciałam sobie powiększyć, bo prezent dostałam od Takiego, co to marzenia wszystkie swoje spełnia i mówi: nie patrz na nic. Spełniaj i ty. Tylko górną wargę. To nie powiedziała: Ej głupiaś. Opanuj się. Nie powiedziała: Tak? Taka naturalna jesteś? W lesie mieszkasz? Produkty tylko eko? Zakwas z buraków pijesz. Kokosem twarz smarujesz. Mięsa nie jesz. Pasztety z soczewicy pieczesz. Z drzewami rozmawiasz. Joginów do domu zapraszasz. A usta chcesz robić kwasem hialuronowym? Nie powiedziała tak. Chyba nawet tak nie pomyślała. – Ano Gośka, bo to takie moje marzenie zawsze było. Żeby górną też mieć. Tak chociaż z tydzień. Jak śpię, to mi zupełnie zanika. I jak tu żyć? Chciałabym by zawsze była. Czy śpię czy czytam czy akurat z psem szosę przemierzam. Idziesz ty człowieku, świat wydaje ci się piękny, szczęście wewnętrzne z ciebie bije i ani się obejrzysz a tu nagle uświadamiasz sobie, że górnej wargi prawie nie masz. I zachodzisz w głowę: po co to wszystko? Życie jakby sens na chwilę traci. To myślę. Skorzystam. A nóż, dzięki tej górnej wardze nowe życie dostanę. Może jeszcze szczęśliwiej będzie? O dolnej nie myślałam wcale. W sumie za drogo by wyszło.

Siedziała w poczekalni. Razem z darczyńcą, który akurat we włosach ubytki miał. I czekał na porost. Nie znali się. Ale na tę chwilę los ich połączył w tym czekaniu. I na włosy i na usta i na to szczęście, co razem z nimi nadejść miało. O czym rozmawiali nie wiem. Wiem, że o włosy pytać nie śmiała. Taka taktowna. A jak już po wszystkim było, pomadkę mi wręczyła w kolorze przybladłej fuksji: „Proszę, to dla ciebie, na nową drogę życia”.

Kiedyś do Małżonka mówię patetycznie: Patrz, jakie szczęście mnie spotkało. Jakie ważne to wszystko. Małżonek golił się akurat i przy tym goleniu: A pokłóciłyście się kiedyś? Nie? A widzisz. To o czym tu mowa… Mnie jakby młotem w głowę. No nie. Ani okazji ani chęci na kłótnie nie było. I nie wiem czy on tak poważnie czy tylko tak rzucił by dać spokój, bo dla niego w tym momencie akurat broda najważniejsza była. Bądź co bądź światopogląd mi zmącił. Tak po prostu, przy goleniu mi zmącił. I spokoju mi to nie dawało. Zastanawiam się o co by tu się pokłócić by pełnia tej znajomości była. Okazuje się, że teraz jeszcze nieprawdziwe to wszystko. Najgorsze, że nie ma o co? Zastanawiam się i myślę. Mówię do Niej: Gośka, pomóż. Ona też nie wie. We dwie się zastanawiamy, bo jak mówią, co dwie głowy to nie jedna. – O mężczyznę? Nie. Każda inny gust w tej materii ma. Z resztą po co o mężczyznę jak już tyle kłótni z mężczyznami właśnie jest. – Może, która ładniej ubrana jest? Też nie. Jak coś ładnego zobaczy to dzwoni: Jedź. Kup sobie. Ładnie Ci będzie. Albo ja: promocja była, to i Tobie wzięłam. – Jedyny ratunek w pracy, by awantura wybuchła. O, w pracy czasem nerwowo jest. Tu też się nie udało. Jak dużo tej roboty było i inni w nerwach to u nas śmiech ciągle i wsparcie. Szło błyskawicznie. Jak nienormalne jakieś. Mnie do innego pokoju przenosili, biurko inne dali to Ona cieszyć by się mogła, że moje przejmie, bo większe i z szufladą. A ona …. w płacz. I nawet ta szuflada nie pomogła. Płaczu nie ukoiła.

Nie da się. Nijak pokłócić się nie da. Do dziś jeszcze w tej zgodzie tkwimy. I tak myślę sobie co w takiej ludzkiej przyjaźni najważniejszego jest? Tak żeby zbudować na długo. Czy z ognia uratować kogoś trzeba? A może, jak to mówią w biedzie współczuć? Czy wystarczy, że cieszyć się umiesz jak się drugiemu co dobrego przydarzy i sukcesy odnosi? Że szczerze drugiemu powiesz: Niech ci się wiedzie jak najlepiej. W szczęściu drugiemu towarzyszysz? Jak dziecko się jednej urodzi to druga przyjedzie i zupy przywiezie. I powie: Prześpij się. Ja popilnuję. Tylko tyle czy aż tyle? Pożar nie codziennie wybucha i taka szansa, by wykazać się nigdy nie nadejdzie. Może wystarczy, by cię obchodziło co ten drugi człowiek w sercu ma. Może to wystarczy?

W życiu różnie bywa. Kiedyś ten powód do kłótni spadnie jak pocisk w wojnę i ratunku nie będzie. Taki scenariusz Wszechświat wymyśli? Nie wiem. Ale wiem jedno. Nawet jakby cały świat jej zasłonił taki śliczny jak Kemal z tureckiego serialu i migdałowe oczy robiłaby tylko do niego. Albo z jakim przystojnym pilotem piątkę dzieci by powiła, szczęściem zaślepiona i czasu mało, bo sprawy ważniejsze. Nawet jakby Australia wymarzona jej domem być miała…

Ona zawsze zadzwoni i powie: Hej Magmłazel*. Jak ci minął dzień?

*Magmłazel- dziecięce przejęzyczenie Jej bratanicy. Określenie na kobietę – damę co to w każdej sytuacji zachować się potrafi. Używane przez nas, na co dzień. A co.