Słowa prosto z lasu

…o Agnieszce

Pruje żółtym sejczento ze sto na godzinę. Żadna szosa czy autostrada jej nie straszna. A w tym aucie wszystko ma. Cały świat tam zmieści. I tuje w doniczkach do ogrodu i płytki ceramiczne, 6 paczek, bo akurat łazienkę urządzać chciała. I pleksę tak wielką, że szybę przednią zasłania. Świata nie widać. Synowi starszemu do pokoju plakat z ulubionym bohaterem robić postanowiła. Ta pleksa właśnie po to konieczna. By marzenie jego spełnić. Nawet w tym asortymencie, jak się dobrze przypatrzysz, syna młodszego dostrzec można, jak do szkoły go wiezie. Choć wydawałoby się , że do tego auta załadowanego po dach, szpilki najmniejszej już nie wetkniesz. Czasem to aż ona sama zdziwiona, że jeszcze na wolności, że jeszcze siedzieć nie poszła za te przestępstwa motoryzacyjne.

Mówi, że coś jej tam stuka, drut z fotela pasażera trochę wystaje, drzwi się nie domykają i wieje a jak się co urwie, to, że taśma szara do naprawiania najlepsza. Mąż zaklei. To nie jest ważne. Ważne, że pokój synowi nowy urządza, bo wymarzył sobie, że łóżko co po drabince się wchodzi chce mieć. I ona nie zwleka zbyt długo. Tyle co myśl ledwo w głowie zaświta, jeszcze się ta myśl dobrze nie usadowi a ona już w sejczencie siedzi, do drogi gotowa. Po łóżko z drabinką. Do miasta. Dziecko ma marzenie, to nieba by mu uchyliła. I do męża tak ładnie mówi: Krzysiu to, Krzysiu tamto. Tak bardzo ją obchodzi co u niego słychać. Nawet jak w fotelu obok niej siedzi i widzi, że w sumie to z nim wszystko dobrze.

Jemu też pomaga. I w życiu pomaga i jak czego mu zabraknie, gdy to życie wspólne im stwarza. Wtedy ona w sejczento. – Krzysiu, ja pojadę, przywiozę.

Kiedyś duży fiat jej światem był. Biały. Duży fiat ją określał. Młodość w nim spędziła. Pierwsze zauroczenia, przyjaźnie, dyskoteki. Przejechane zające. Gdzie to tak jeździła ciągle? Może spokoju ducha tym fiatem szukała, może bezpieczeństwa, może zwyczajnego szczęścia a może przeznaczenia nawet.

I znalazła. Choć sejczento mniejsze, a i tak wszystko zmieści. Jak jej serce pojemne, bo dobra dziewczyna z niej jest. Poprosisz ją o coś to na głowie stanie jak trzeba. Psów się boi, aż nie do uwierzenia, że zwierząt tak można się bać. Szczeniak to czy wielki. Boi się. Tak ma i zapanować nad tym trudno. Raz nawet jak sejczentem pod bramą własną stała i wielki pies sąsiadów podszedł, łeb jak wiadro do szyby sejczenta przykleił, (jak ochłonęła to mówi, że sympatyczny nawet był) to ona w…płacz. Taki strach kynologiczny w niej tkwi. Męża woła, by z niebezpieczeństwa ją wybawił. I mimo tego strachu, jak jadę ze swoim psem, to nie powie: boję się, przyjdź bez niego. – Wejdź, mówi, chodź z psem. Posiedzimy. Pić mu dam. Jedziesz ty człowieku drogą, widzisz żółte sejczento, to wiesz, że ona jedzie. Nawet jakby to w dalekim Dubaju było. Nikt inny. I myślisz sobie, gdzie jedzie? Pewnie marzenie czyjeś spełnia. Na przykład do Dino jedzie, by synowi kartę z piłkarzem do kompletu kupić. Wszystkie ma a tej jednej, z Messim mu brakuje.

Tak ona ten dom sobie stwarza. Zwyczajnie. Pączków napiecze i jak pszenicy z przekonania nie spożywasz, to i tak jednego zjesz. W domu ciągle coś przestawia, zmienia, żeby rodzinie przyjemniej było, jeszcze przytulniej. Tu lampionik, tam chodniczek. Wszystko takie wyszukane, nie pierwsze lepsze. Jak już mi się wydaje, że ładniej być nie może, to ona zdjęcie mesendżerem przesyła: – Patrz, malujemy podłogę na biało. Pomyśleliśmy, że biała ładniejsza będzie. Fajnie? Ło żesz myślę, jak to? Jeszcze tego pączka z kawą nie przetrawiłam, jeszcze chwilę temu byłam tam i jak Bóg mi świadkiem, ta podłoga brązowa była. A tu zdjęcie. Buch. Pół domu w bieli. Do głowy mi nie przyszło, że tak szybko myśleć można, a tu jeszcze stwarzać.

Boszszsz. Jak ona zdjęcia rodzinne kocha. Najlepiej to, żeby jej dzieci na nich były. Siebie nie chce, choć namawiam ją nie raz. – Zrób sobie. Za parę lat powspominasz. Dzieci zobaczą. Może to tak człowieku jest, że na zdjęciach cię nie ma, to jakby w tej rodzinie cię nie było. Jak byś nie żył wcale. Przekonało ją to. Bo ona w tej rodzinie jest. Tworzy ją. Pstrykniesz kilka, jak syn jej w trawie biegnie, albo na huśtawce się buja, pokażesz to już łzy w oczach. Na drugi dzień w ramkach powiększone na ścianie wiszą. Aż przyjemnie się takie zdjęcia robi. Wiesz, że na marne nie pójdą tylko swoją role spełnią .Wspomnienie zatrzymają. Dzięki nim żyć wiecznie będziesz. Chwilę na papierze i na zawsze w pamięci przede wszystkim.

I podziwiać ją tylko można. Bo ten dom to ona z serca sobie stworzyła. Zajrzała do środka siebie i mówi: chcę dom. Jeden ten dom od urodzenia w sercu nosi, i nawet nie wie, że go ma. Ma i już. Piękny i ciepły taki. Czego innego w życiu szuka. Czasem przygody szuka, czasem piękna na innym kontynencie. Nawet na myśl mu nie przyjdzie, żeby budować, bo dostał w prezencie. I zawsze jak wraca z podróży, z końca świata nawet to wie, że w domu na niego czekają.

A ona swój dom sama budować musiała. Cegła po cegle. Cegła po cegle. Czasem pewnie nie wiedziała jak, podpowiedzieć nie miał kto. Wytrwała była. I żółtym sejczentem te cegły woziła. Nie raz mówili: – Pani, czyś pani na głowę upadła, gdzie te cegły w to coś pchać. Zarwie się przecież. Nie dojedziesz pani z tym ciężarem kilometra. Nie patrzyła na nic. Wsiadała i jechała. I to nawet nie konie mechaniczne te cegły dźwigały, tylko jej siła ze środka. Z pola serca.

Nie mam tu na myśli domu z adresem. Bo ten z adresem to Mąż własnymi rękami. Deski przybijał i płot malował. Wszystko to bardzo ważne jest, ale wewnętrznego domu każdy sam poszukać musi, jak nie dostał.

Wpadam do nich czasem. Wychodzę z lasu i wpadam. Ciepło tam u nich zawsze, i nie chodzi o to, że w piecu napalone…