Słowa prosto z lasu

List do Wiesława Myśliwskiego

Chciałam Panu podarować chleb. Żytnio-orkiszowy, na zakwasie, pieczony na mące z młyna z sąsiedniej wsi. Sama upiekłam, bo bardzo lubię piec. Dla ludzi. Jednemu smakuje, inny pszenny woli. No różnie. Tyle Pan słów napisał. A ja je do siebie schowałam. Tyle obrazów podarował, co to w sercu zostają na zawsze, a przynajmniej do czasu kiedy pamięć na zapamiętanie pozwoli. Tyle Pan życia pokazał, ale nie tego co na zewnątrz, bo pola i lasy to sama przecież zobaczyć mogłam. Tego świata co w środku, w człowieku się mieści. Bo ten, najtrudniej samemu dostrzec. Najtrudniej odpamiętać to wszystko, to całe bogactwo człowiecze i swoją przepotężną moc. Aż nie do uwierzenia, że obcy człowiek drugiemu obcemu człowiekowi tak pomaga w siebie się zapatrzeć. A może wszyscy jesteśmy połączeni? Jednym jesteśmy? I dlatego tak?

Piszę do Pana z wielkiej potrzeby napisania. Na desce do prasowania, w małym, szarym notesie z Pepco. By żadne słowo nie umknęło, by może odwaga nie rozpuściła się jak chmura, którą wiatr rozwiał na wszystkie strony Wszechświata. Proszę wybaczyć, że tak na tej desce. Do Mistrza Słowa to przy dębowym, stuletnim biurku wypada. Piórem co bladoniebieskim atramentem słowa stwarza. Ładniej, by wtedy było, jakby dostojniej. Ale nie posiadam, ani biurka z dębu ani pióra. Taki los. Mimo braku pióra z szacunkiem w sercu do Pana się zwracam. Bez lęku piszę, że może słowa nie takie, że może ta interpunkcja taka bardziej z intuicji niż ze szkolnego wyuczenia. Bez obaw już, że może za mało intelektu w tym wszystkim (Pan wybaczy, ale coraz rzadziej korzystam) i że to takie zuchwalstwo do Mistrza Słowa tak na desce do prasowania. A może jak się z potrzeby serca pisze, to jest zgoda, by z tej sztucznej nauki nie bardzo korzystać?

Kiedyś to nawet w głowie takie marzenie się zrodziło, żeby tak z Panem usiąść wśród drzew, na trawie może lub powalonej przez wiatr brzozie, co od dawna leży i taka martwa już w przyrodę się wpisuje. Krew od dawna w niej już nie krąży, z wiatrem nie wieje, ale przysiąść na niej można i tak razem z nią trwać. W bycie i niebycie jednocześnie, trwać. Kilka słów zamienić, uwiecznić tę pogawędkę, ludziom pokazać. Dowiedziałam się jednak, że Panu rwa kulszowa doskwiera i że raczej się nie da. I szlag trafił marzenie o lirycznej pogawędce w przyrodzie.

Ale jak tak sobie pomyślałam, o czym mogłabym gawędzić, skoro o wszystko już Pana zapytano. Najmądrzejsi z mądrych pytali. Z resztą, istnieje zagrożenie, że w tej trawie, najprawdopodobniej języka w gębie bym zapomniała. I wstyd na całą wieś by był. A najgorzej, jak by Pan pytanie mi znienacka zadał: „Droga Pani, a o czym to moje pisanie jest, hę. Skoro Pani na tę rozmowę tak bardzo nalega?” Może bym tak Panu na te słowa odrzekła: „ A wie Pan, że w sumie to nie wiem. Choć czytałam, na wszystko przysięgam, że czytałam. I „Kamień na kamieniu”, „Traktat o łuskaniu fasoli” , „Nagi sad”, „Pałac” i „Ucho igielne” i nawet „Ostatnie pożegnanie”, choć żal, że ostanie. W jednym zdaniu, by tak powiedzieć, to nie wiem. Ale czy zaraz trzeba tak wszystko wiedzieć? Mądrość nie zawsze wiedzą się manifestuje. Niekiedy prawdziwie mądry nie wie i wcale wówczas mądrym być nie przestaje. Czasem konieczne jest, by nie wiedzieć. Z tej niewiedzy zaufanie się rodzi. Zaufanie to wolność a każdy o wolności śni. Takie przekonanie od dawna mam. Może czasem ta wiedza nie przychodzi spoza nas?

Ile tych rozmów z Panem przeprowadzonych się nasłuchałam, takich po których słowa w uszach dźwięczą i spać nie można. Tych popisów ludzkiego intelektu, gdzie jeden od drugiego lepszy chce być. Pokazać, że ważny i, że pisarza tak bardzo zaskoczył. Albo po prostu ciekawy jest i pyta. Tyle oczywistych nieoczywistości, że te rozmowy to osobna księga jakby. Śledzi człowiek z uwagą, każde zdanie, każdą myśl, może nawet życia z tych zdań chciałby się nauczy

. I na dodatek jeszcze się martwi, że tyle tych papierosów Pan ochoczo wypala. Żeby to jeszcze jakieś deklaracje Pan publicznie składał, na wszystko w telewizji przysięgał, że rzuci, za tydzień, za miesiąc przestanie. Ten papieros to już ostatni. Albo chociaż wyrzuty sumienia, by Pan z tego powodu miał. To nie, ochoczo Pan sobie ten dym z ust wypuszcza. A ty się czytelniku martw, całe noce nie śpij, czy aby Panu ten tytoń nie zaszkodzi.

Z Kaśką co w sklepie sprzedawała, pół Polski żeśmy zjeździły. Na deskach teatralnych obie żeśmy stały i o miłości widzom, rozprawiały. Może gdyby Pan widzem naszym wówczas był, skarciłby Pan nas dwie, że nie takie jesteśmy i zganił, że w inną Kaśkę Pan życie tchnął. Jednak wypuszczając Kaśkę w świat, w pociąg, co do świata pędzi ją wsadzając, uczynił Pan ją wolną. Tak jak każde słowo, każde zdanie, każdą książkę. Kaśka jest taka, jak sobie zażyczy: chce to dziwka, chce to dziewica.

O miłości wszyscy słuchać chcą przecież, nawet o takiej zza sklepowej lady. Co to przychodzi na chwilę, po papierosy tylko. Wielka spójność między mną a Kaśką była, obie za lepszym życiem stęsknione i obie kolana żeśmy za grube miały. Ale przecież w kolanach najważniejsze, by się zginały. Grube czy chude, może nie aż tak ważne to wszystko. Czasem też z Szymkiem Pietruszką na nowo wybudowaną drogę żeśmy złorzeczyli. I nie raz zastanawiali się, czy aby ten postęp tak bardzo nam służy? O przeznaczeniu nie raz dyskutowali. Że choćbyś chciał, to nie uciekniesz. O szczęściu czasem i, że ten Szymek tak na baby łasy był. No różnie. Żyją ze mną ci bohaterowie i ich słowa we mnie tkwią. Nawet tacy co fasoli kupić przyjdą i nie wiadomo kim są. Ciemne typy takie, po literaturze się panoszą. Razem z nimi czasem po lasach, polach w swojej wsi się przechadzam. Razem z nimi pytam o sens istnienia naszego? Czy przeznaczenie rządzi we Wszechświecie i na nic wpływu nie mamy? Czy jesteśmy jak ten nieruchomy wędrowiec, co w miejscu stoi i tylko życie mu się klatka po klatce przytrafia? Jako w Niebie tak i na Ziemi? To co w sercu nosisz to i na zewnątrz się manifestuje? Czy przypadek istnieje, czy może człowiek tak sobie wymyślił, by zrozumieć, po co mu się to życie takie a nie inne przytrafia. Po co człowiek książki studiuje? Filozofów pyta? Za każdym razem wierzy głęboko, że odpowiedź u innego znajdzie. Ktoś wybitny odpowiedzi mu udzieli. O nim samym mu opowie. Bo skoro taki wybitny i nagród tyle dostał, setkom książek stronice pozapełniał, dyplomów całe szuflady nazbierał, to na pewno wie. Niejeden całe życie w tym złudzeniu tkwi, że mu inni jego los wyjaśnią. Może ten cały Wszechświat to tylko w sobie mamy? A reszta to projekcja nasza tylko? Każdy z nas niby osobny a jednak całość z innymi tworzy.

Czasem rzece w mojej wsi zazdroszczę, że tak sobie płynie i pytań nie zadaje czy aby płynąć. Jaki kierunek obrać? Może wystarczy być jak ta rzeka? Drzewa w lesie nieopodal też wątpliwości nie mają czy razem z wiatrem mogą sobie wiać? Kamień polny zgody nie szuka czy może przepaść jak kamień w wodę. Chmury mogą płynąć o czym chcą, gwiazdy śpiewać jak im się podoba a wiatr wiać na wymyślony przez siebie temat. I nie pytać. Po prostu wiać. Nie liczę, że mi Pan mój los wytłumaczy, ale ważne odpowiedzi w Pana pisaniu znalazłam. Choćby o tym szczęściu, co go w sobie szukać trzeba. Pół życia człowiek się uszarpał i znaleźć nie mógł, a tu tak blisko przecież. Nawet te Pana słowa, w kuchni, na ścianie ze starej cegły, zawisły. Myślę sobie, powieszę na widoku, to same mi do serca wpadną. Żyć się nauczę szczęśliwie. Każdy kto wejdzie do domu mojego, na głos owe słowa przeczyta i może pomyśli: Oooo ta Tarnowska to sposób na szczęścia odnalezienie wyszukała”. No i już nie będzie mi wypadało nieszczęśliwie żyć. No bo instrukcja na ścianie wisi a człowiek nieszczęśliwy? To jakby obraz Jezusa niewierzący w chałupie powiesił. No i o tym, że każdy jest taki jaki ma być i zmieniać go na innego nie trzeba. Najprostsza prawda, której dzień w dzień się uczę. Na ścianie jeszcze tych słów nie powiesiłam, bo niekiedy taki co mnie niemiłosiernie wkurwia się napatoczy. I co poradzić mam? Może on i ciekawy, ale nerwów mi naszarpie, że się akceptacji odechciewa. Przyjąć człowieka jakim jest to wielka sztuka, ale czasem nie wkurwiać się to dopiero jest wyczyn. A może ten drugi to nasze lustro? Złorzeczysz na innego a tak naprawdę siebie samego w mordę tłuczesz?

Tyle tych słów Pan dla ludzi napisał. A może dla siebie tylko? Czy nie jest tak, że to co robimy, robimy dla siebie i nie ma co oczu mydlić, że jest inaczej. Bądź co bądź wdzięczna za te słowa Panu jestem. Jak nikomu innemu. Panu najbardziej. Bo autorytetów to ja nie posiadam. Poprzepędzałam w pizdu. Ale podziwiam. Wielu podziwiam i w sobie dla nich miejsce mam. Pana słowa czasem łzy wyciskają, bo tak głęboko w sercu się ugnieżdżą i tak latami tam sobie tkwią. Innym razem pomagają mi odpamiętać, coś co od wielu wcieleń we mnie siedzi. Za to odpamietanie również serdecznie dziękuję. Pana książki są jak dym z papierosa. W płuca się wdzierają, w każdy narząd, razem z krwią po organizmie krążą i na dodatek w skórę wnikają. Włosy nim nawet przesiąknięte. Człowiek może nie pamiętać czy Malboro czy Winstona palił, ale dym na sobie zatrzymuje, niczym atmosferę mglistego poranka. Jak uzależniony to następnego chce. W fotelu zasiada, ogień przygotowuje, majestatycznie odpala, oczy lekko przymruża, by gęstym dymem ponownie się zaciągnąć. I przepadł. Z nałogu nie wyleczysz. Zdrowe to czy niezdrowe? Kto to wie? Może Pana ogromnie to obruszy, żeby wielką literaturę do szarego dymu przyrównywać. Że może banał? Banał nie banał, tak mi przyszło, a to coś znaczy skoro ja niepaląca.

Pewnie na brzozie powalonej przez wiatr w moim lesie z Panem nie przycupnę, no bo ta rwa kulszowa na przeszkodzie mojemu marzeniu stoi. Może i dobrze, niech inni mądre zdania do Pana kierują. Dysputy organizują. Innym świat tłumaczą. Moja rola inna zupełnie. Mnie stara lipa do rozmów wystarczy, polne kamienie i mech. Czasem w facelii koncertu pszczół posłucham i wiejska szosa co nieco mi szepnie. A resztę srał pies. Czy wszystko tak bardzo tłumaczyć trzeba?

Ja tylko jedno pytanie Panu zadać chciałam:

Czy aby chleb smakował?