Słowa prosto z lasu

A jutro pójdziemy nad rzekę

Tej jesieni rzeka była inna. Płynąć tak samo płynęła, kierunku nie zmieniła, ale stojąc nad jej pełnym od suchych, przerośniętych pokrzyw brzegiem, czułam inność tej wody. Patrzyłam na jej rdzawy od piaszczystego dna kolor, tymi samymi oczami patrzyłam i inaczej widziałam. A może już nie oczami tylko sercem czułam? Całym swoim jestestwem czułam. Że wszystko jest takie jakie ma być, nic na próżno nigdy się nie wydarza. Nawet najsilniejsze huragany potrzebne. I nie ma co liczyć na to, że rozumem człowieczym to wszystko się pojmie. Nawet jak kto najmądrzejszy, to nie pojmie. Bo jak przyjąć, że tu na ziemi tragedie same, wydarzenia najcięższe, ostateczne nawet a w sercu spokój. Tej jesieni czułam, że nie tylko rzeka odmienna się stała, każde drzewo nawet, kamień, co przepadł jak kamień w wodę, przepadać ma zwyczaj. Każde uschnięte, czekające na zimę źdźbło trawy. I ja też zmieniona.

Droga Siostro ma osobista, którą Najwyższa Moc, tej jesieni, zuchwale do siebie zabrać chciała. Albo może to czarne moce pazurami ze świata wyrwać postanowiły? Może to tylko taka ułuda była i samą siebie tylkoś poznawała? A przecież to nie teraz, to za wcześnie na takie zabieranie. Tyle rzeczy jeszcze przed Tobą do zrobienia na ziemi, tyle zadań. No i nigdy jeszcze ze mną nad rzeką nie byłaś. Nigdy ciasta razem żeśmy nie piekły, z córką na nartach nie jeździłaś a z małżonkiem nie leciałaś samolotem na Dominikanę. I nie bój się żyć tej jesieni, nie lękaj się cierpienia, bo ono do najjaśniejszego prowadzi. Wiedzieć będziesz, że przecież zdarzają się w życiu ludzkim jesienie, po których człowiek już nigdy nie będzie taki sam. Zmieniony się staje i świat dla niego inny. Ale po co ma być całe życie jednaki? Mówią ludzie, że człowiek jak ta woda, płynie prądem niesiony. Czy aby na pewno? A może jest nieruchomym wędrowcem i to co sobie w głowie zaprojektuje, do niego przychodzi? Stoi nieruchomo i cały świat mu się klatka po klatce przytrafia. Myśl w materię zamienia. Może tak?

Wiedzieć musisz, Siostro ma osobista, że zazwyczaj sama nad tę rzekę się przechadzam. Kalosze wkładam, jak jesień czy zima nastanie. Latem boso. Boso jest najlepiej. I trwam. Tak po prostu trwam. W tym zwyczajnym istnieniu, w najzwyklejszym dniu tygodnia, czasem taka informacja na mnie razem z wiejską rzeką spływa. Że są wydarzenia w życiu, które każdy sam przeżyć musi. Bo od własnego przeznaczenia człowieku nie uciekniesz, choćbyś był właścicielem najnowszego modelu Lamborghini, i gnał autostradą, ile fabryka jak to mówią, dała. Od siebie samego uciec też nie zdołasz. I jesteś ze sobą sam, jak ten kłos pojedynczy na wielkim polu zbożem porośniętym. Możesz mieć ludzi dookoła co dobrze ci życzą, pomóc chcą z całych sił, uruchamiać mogą wszystkie swoje moce, wiarę najpotężniejszą, różańce odmawiać czy w misy tybetańskie tłuc, nie mówię, że nie. Całe zastępy Archaniołów nawet mogą Ci towarzyszyć, skrzydłami otulać, klaskać z zachwytu a i tak jesteś SAM. Bo Oni wolność człowiekowi dają. Sam jesteś i nie sam jednocześnie. I tak ma być. Może to jedyna szansa, by człowiek w siebie zajrzał i prawdę o sobie zobaczył? Bez prawdy o sobie życia nie ma. Prędzej czy później życie człowieka zmusi, a jak życie nie zmusi, to śmierć już na pewno.

Droga Siostro ma osobista. Niebawem to się wszystko skończy. Całe ZADANIE zamkniesz, to co z Najwyższej Mocy podarowane miałaś. Zamkniesz jak drzwi do wielkiego pałacu, coś go samodzielnie posprzątała. I teraz czyściutko. Połkniesz te wszystkie tabletki, co to uzdrowić Cię mają, w sumie to nie ma znaczenia, co łykasz, mogłabyś i liście z kapusty jeść lub pić sok z gumijagód, o wszystko już zadbano. Własną moc w sobie dostrzeżesz, nawet szukać tej mocy nie musisz, bo ją masz. Najważniejsze byś zobaczyła. Może oczy wystarczy przetrzeć. Ale te oczy co z sercem połączone, nie z rozumem tak silnie sprzężone. Bo rozum ograniczony a serce tak wielkie, że aż niepojęte. Taką moc, co to aż dziw bierze, że człowiek taką posiadać może. Tyle czasu głęboko w sobie skrywał. Całe lata nam wmawiano, grzeszny ty, słaby, najlepiej to się bój wszystkiego, drżyj, przed życiem drżyj, a przed śmiercią to już w ogóle. I niejeden w życiu, żywy, ale jakby umarł dawno temu a może nawet i każdego dnia z lęku przed życiem konał.

Przyznać młodszej siostrze musisz, że poją

trudno, że człowiek może taki spokój dostać w czasie największej burzy. Jeśli zaufa to i ta burza mu sprzyjać będzie. Pioruny strzelać naokoło niego a on bezpieczny, bo ufa. I choćby błyskawice niemal po twarzy człowieka smagały, spokojnie trwa. Bo prawdziwie zaufać, to nawet nie pytać, kiedy ciemność w jasne się zamieni. Nie wyczekiwać, co rusz nie sprawdzać czy aby to już. Zaufać prawdziwie to wielka sztuka jest. Puścić całe swoje jestestwo na wiatr, każdą myśl puścić, każdy obraz co okiem ludzkim zobaczony, każde drgnięcie czy szarpniecie serca. I dopiero wiatrem niesiony prawdziwie ufa. Niech nas wszystkich niesie.

Siostro ma, osobista. Taką, mi Cię rodzice w prezencie podarowali. A może Ten Najwyższy lub Archaniołowie najlepsi? Może Metatron, co najpotężniejszy ze wszystkich Archaniołów jest, usiadł u Tarnowskich w salonie, na kanapie w kolorze ciemnej zieleni, twardawej trochę, no , ale cóż. Taką kupili, taką mają. Usiadł, złote skrzydła rozłożył, jednym Zbyszka otulił a drugim Marylkę, lekko się uśmiechnął i najcieplej jak umiał powiedział do nich: „ Marylko, Zbyszku córkę od nas dostaniecie. Wyjątkową. Piękna będzie, oj piękna. Z początku to piękno zewnętrzne ludzie będą w niej widzieć, niejeden loków złotych jej pozazdrości, ust co w kolorze leśnej poziomki ma, oczu błękitnych jak niebo w słoneczny dzień, albo jak pies husky nawet, w pochmurny. Inny powie, że tak samo chciałby wyglądać, sobą nie chce być, tylko taki jak córka starsza Zbyszka i Marylki. Ale nie o to piękno w jej życiu rozchodzić się będzie. Nie o to. Ona zadanie do wykonania dostanie. Najtrudniejsze z trudnych. Takie zadanie, któremu nie każdy, by podołał. Dlatego Katarzynę komisyjnie, żeśmy wybrali. Ona uzdrowić ma wszystko, co nie zostało uzdrowione przez wieki. Przez tysiące lat a może nawet miliony. Przez pokolenia i wcielenia przeróżne. Czas tu nieważny. A rany w sercach rodziny wydrapane. Jest ich tyle, że zliczyć trudno. Serca wasze jak pola, co bronami poorane. Taki los żeście wszyscy dostali. Nie na darmo żeście dostali. Nie każdy taki przywilej ma. Wszystkie ciotki, wujkowie, bracia rodzeni i cioteczni. Dziadkowie i babki, kuzynki, wnukowie i wnuczki. W ziemskim życiu trudno Wam wszystkim było. Łez całe rzeki przez was płynęły, strachu beczki toczone, wstydu dzbany największe a ból wiadrami żeście nosili. Udźwignąć to wszystko siły wymaga. Siły, co w każdym najgłębiej ukryta. Ale zaufajcie mi, nie na darmo to wszystko, nie na darmo. I nie martwcie się Marylko i Zbyszku, Wasza córka temu wszystkiemu podoła. Moc swoją wszystkim zaprezentuje. Innym pokaże, że wszystko można. Stać przy niej wszyscy będziemy. Całe zastępy Aniołów wspierać ją będą i wszyscy Archaniołowie. Tylko się nie martwcie, o wszystko już zadbano – Archanioł Metatron, Zbyszka i Marylkę serdecznie uścisnął. I Już w progu drzwi stał, już do odlotu gotowy i na odchodne zawołał, aż echo po całej wsi się rozniosło:

– I wiedzieć musicie, że wy bardzo ważni jesteście jako rodzice. Najważniejsi dla niej. Taką żeście ją zrodzili. Takie a nie inne życie żeście jej podarowali. Niełatwe, przyznać musicie, oj niełatwe. Taka wasza rola była. Niepojęte to wszystko rozumem ludzkim. Niepojęte. Najlepiej żeście postąpili, role najlepiej odegrali – Archanioł Metatron, ukłonił się Tarnowskim i odleciał.

Jakież było ich zdumienie, że takiego zjawiska pozaziemskiego świadkami byli, że sam Archanioł, do nich, i że z takim przemówieniem. Po tym wszystkim Marylka w popłoch wpadła, że przecież pączków wczoraj z marmoladą napiekła i mogła poczęstować. Kawy naparzyć. Taki gość wyjątkowy i tak przy pustym stole. Wyrzucała sobie, że człowiek taki skołowany. Zbyszek tak samo, tym wszystkim przejęty i wtem przypomniał sobie, że jakby wiedział, to wczoraj, by śledzi w oleju narobił. Ze sześć kilo w Biedronce kupił, bo akurat promocja była, to kupił. Co tam po kilogram będzie się do miasta tłukł. Nie opłaca się. Cebulki by nakroił, liścia laurowego, ziela angielskiego nawrzucał, ileż to roboty? I tak wyszedł Matatron …niepoczęstowany.

Choć, Ty Siostro ma osobista, pierwsza zrodzona, starsza, to ja Ciebie od Najwyższego w prezencie dostałam. Bym mogła wzrosnąć ponad samą siebie. Bym strach w spokój zamienić umiała, bezradność w siłę, niewiedzę w pewność a największe cierpienie w mądrość. Może tak jest, że człowiek tylko w swojej bezsilności moc odnajduje? I myślę sobie jak mogę Ci za to podziękować?

Pójdziemy razem nad rzekę. Wiosna to będzie a może lato, tego roku jakoś tak wcześniej nastanie. Boso przez pola pójdziemy, nie będziemy się przecież drogą asfaltową tłuc.

Po kubku mięty ze sobą zabierzemy, tylko na pokrzywy uważać będzie trzeba, bo nad tą rzeką przecież nikt nie kosi. Rolnik nie skosi, bo kto by tam nad rzeką kosił, jak tyle koszenia we własnym obejściu.

Staniemy na brzegu, spojrzymy jak słońce przez olszyny się przekrada i rzuca złote iskierki na płynącą rzekę. Jak w bajce będzie, jakby jaka magia największa się działa a to zwyczajny dzień przecież. Środa a może sobota. I nikt z nas już nigdy nie powie, że ten świat magii w sobie nie ma. Bo świat przecież taki jak my go widzimy. Jako w Niebie tak i na Ziemi. Tak nam to zdanie latami do głów wkładali. A czyśmy rozumieli te słowa? Nikt nam nie tłumaczył, że Niebo ty Ty człowieku a Ziemia to obraz środka. Jaki Ty człowieku w środku jesteś, tak twój świat, w którym żyjesz ci się manifestuje. Więc bardziej się opłaca, byś ładny był, magii w sobie upatrywał. Złość na drugiego z siebie wyrzucił. A nie łatwe to. Bo przecież niejeden wkurwić mocno drugiego potrafi.

Staniemy nad wodą, co płynie i na nic nie zważa. Wiatr nam nasze włosy rozwiewać będzie a my takie w bezruchu zatopione, nawet nie w przyrodzie, choć tak bardzo nam sprzyja. Nie w rzece zatopione a w tym bezruchu właśnie. W bycie i niebycie jednocześnie. Żeby tylko saren nie pobudzić, co w wysokiej trawie śpią. Snu im nie zmącić. Bo może akurat śnią o życiu bez lęku?

Takie same będziemy jak ubiegłej jesieni, ale zupełnie inne już. Delikatne i mające niepojętą moc. Nic już mówić nie będzie trzeba, by nie zakłócać tej niezwykłej ciszy jaka w nas zapanowała. Pamięć już nie będzie dla nas karą. I najlepiej będzie. Sukienkę tę lazurową być może na sobie będziesz miała, co to w lumpeksie za 4 zł kupiłaś na Podlasiu a ja lnianą spódnicę bladoróżową założę, bo najbardziej ze wszystkich lubię.

Może w myślach, stojąc wśród drogocennych pokrzyw opowiem Ci jak to było. Patrzeć na siostrę i ludzkim okiem widzieć, że słaba, blada, z ciałem cierpiącym, że już bardziej cierpieć się nie da. A sercem widzieć Twoją przepotężną moc. Światło najbardziej ze wszystkich świetliste jakie ludzkie oczy nigdy nie widziały, a usta nie znają takich słów, by o tym wszystkim opowiedzieć. Moc, która zmienia cały cierpiący ród, co cierpienie w nich na wieki wyryte było. Zmienia w mądrość. Patrzyłam ludzkimi oczami i widziałam człowieka co goły całkiem w swojej bezbronności. Sercem zerkałam na gładką głowę i widziałam najpiękniejszy blask, piękno, co niczym źródlana woda tryska. I myślałam sobie jak to jest, że człowiek, który ziemskie piękno na chwilę zapodział, takim świetlistym może się stać.

Powiem Ci siostro ma osobista, że siostrzana więź jest tak silna, że najczarniejsze siły nie są w stanie jej przerwać. Żadne kilometry nie przetną ani czas nie da rady. Nawet jakby człowiek pamięć stracił, to nawet brak pamięci nie przetnie tej nici ze złota. I choćbyśmy sobie w dzieciństwie kłaki z głów wyrywały, wyzywały od gnojów i popaprańców, od jakich tylko i choćbyś nie przyjeżdżała do mnie przez rok, a przecież masz blisko. To przerwać złotej więzi się nie da.

Nazbieramy rumianku, by włosy w nim sobie opłukać. Jaśniejsze będą. Naturą pachnące. Potem jeszcze słońce rozjaśni i takie piękne będziemy. Dobrze jednak wiemy, że piękno człowieka nie we włosach się mieści. Nie w ustach co pomadką ozdobione. Można stracić wszystko co człowieka zdobi i być najpiękniejszym jednocześnie. Nie trzeba włosów posiadać, by blaskiem najjaśniejszym świecić.

Nawet zdjęcia wtedy nie zrobię. Ani jednego nie zrobię. Zachowamy ten obraz w swojej pamięci. W sercach umieścimy. I będziemy się śmiać, z byle czego będziemy się śmiać. Może z tego, ze obie nie wiemy jak powiedzieć, że: „ zajmujemy ósme miejsce w kolejce?”. Jak to powiedzieć „óśmi jesteśmy”? Ja nie wiem. Taka ze mnie polonistka „jak z koziej dupy trąba”.

Może zupy mi przywieziesz, coś ją tam z różnych warzyw pokombinowała. A może sweter mi dasz, bo już ci się znudził i od dawna w nim nie chodzisz. Aż się dziwię, że ten sweter mi przywlokłaś skoro do zimy jeszcze kawał czasu. Może orzechów włoskich do kieszeni mi ponawpychasz i powiesz: Weź dla wiewiórek, tyle ich tam masz a u nas orzechy leżą i nikt jeść nie chce.

Panu Henrykowi, co niedaleko mieszka, serdecznie pomachamy. Pewnie folie do pomidorów przygotowuje. Pomidory będzie sadził. Gnoju nawiózł i śmierdzi w okolicy. Nie znasz go, ale czy trzeba tak zaraz kogoś znać, by mu z daleka uprzejmie pomachać. Pan Henryk czapkę zdejmie, w pas się nam ukłoni i jak bliżej podejdziemy to opowie nam, jakie warzywa w tym roku w planach ma. A może o swoim psie co nieco opowie, że jajko codziennie jedno mu daje, stąd zdrowy i ta sierść na małym kundelku taka czarno-błyszcząca. Sikorkami, sójkami, rudzikami co pod okno przylatują i ziaren słonecznika chcą, się zachwycisz. I burzyć ci tego zachwytu nawet zamiaru nie mam, choć wiedzieć, musisz, że srają. Czy rudzik to najpiękniejszy czy sójka co w słońcu na niebiesko się mieni, sra. Nie raz na tarasie im się zdarzyło. No, ale cóż na to poradzić: jedzą to i srają. Taka logika tego świata obecna.

W tym naszym staniu nad rzeką już nic mówić nie będzie trzeba. Choć z serca jedno zdanie mi wartko wypłynie:

Najważniejsze, że JESTEŚ.

I to wystarczy.