Słowa prosto z lasu

Kiedyś go nie lubiłam

Kiedyś to go nawet nie lubiłam. Szum wokół siebie robił, rozproszony taki, jakby chciał światu pokazać, że jest. Jakby chciał powiedzieć: „hej JESTEM”. Patrz na mnie!!! Patrzcie na mnie wszyscy, jak teraz bardzo wyraźnie powiem errrrr”. A po co tak krzyczeć od razu. Świat wie, że jesteś. Taki czy inny. Potrzebny. Po co tak zaraz drzeć się na całe gardło?

Ludzie go lubili i w tym wrzasku do świata często towarzyszyć mu chcieli. Może trochę tej radości od niego uszczknąć i też pokazać, że są.

Kwiaty kupował, nie powiem, że nie, ale na wycieczki w dalekie kraje raczej mnie nie zabierał. No może raz, czy dwa, ale zawsze go obchodziło co powiedzieć chcę. I jemu, i światu i każdemu człowiekowi z osobna. Taką niezwykłą radość w sobie ma. Skąd, nie wiadomo. Bo z majątkiem raczej  nie dostał. I co nas tak ku sobie przygnało, tego nie wiemy do dziś. I w tym zdziwieniu chyba po kres zostaniemy. Bo kto z boku, by spojrzał od razu powie: no nie pasują. Ale teraz wiem, że w tym naszym nie pasowaniu to większy sens jest, niż ten co gołym okiem zobaczyć  można.

Ile tornad, burz, upału niemiłosiernego i innych zjawisk atmosferycznych, co to nawet prognoza pogody nie przewiduje, za sobą mamy, to tylko my wiemy. Teraz w tym umiarkowanym słońcu coraz częściej. Może to nagroda taka, że po tornadzie na dwie strony się nie rozproszyliśmy?

Drogi swojej szukał, po takich ścieżkach chodził, że mało kto tyle odwagi by miał. Te ścieżki to czasem jak kocie łby, nierówne i iść po nich trudno. Ale teraz wiem, że dzięki tym wędrówkom jest taki jaki jest. Bo taki ma być. Może dzięki temu właśnie z każdym człowiekiem rozmawiać potrafi. I tego mnie też uczy.

A jak kto mnie spyta: ten twój chłop to taki prawdziwy chłop? Bo teraz to różnie jest. Wesolutki taki, frywolny, tacy to z odpowiedzialnością na bakier mogą być.

To odpowiem, że bardzo chłop.

Jak film familijny o psie ze mną oglądał i mój szloch był tak wielki, że powietrza złapać nie mogłam, bo przyjaciela rodziny uśpić trzeba było, to jemu też łza poleciała. I łzy tej się nie wstydził. Bo to oznaka człowieczeństwa jest, taka łza. A wstydzić się łzy to jakby wstydzić się, że człowiekiem na tym świecie się jest. Albo jak z moją siostrzenicą Mrówkę Zet oglądał, to z twarzy jego wyczytać można jakie rozterki mrówka z bajki akurat przeżywa. I wstydu nie ma, że z dziesięciolatką w opowieści o owadach głęboko zatopiony. Wstydu nie ma, by sobą być. I koledze z pracy, przy ogórkowej w pracowniczej stołówce opowiedzieć potrafi, że żonę kocha, bo fajną ma. Czy kolega uwierzył czy nie, nie wiadomo, ale on ma odwagę innemu chłopu tak szczerze wyznać. Czy nie to o męskości świadczy? A do mnie nie inaczej jak Ewciu lub Puśka. Nigdy inaczej nie powie. Chociaż czasem to złość  mnie bierze, jak mi z tą Puśką publicznie wyskoczy. Poważne grono, ja z majestatem trzydziestoparolatki na twarzy a on nagle opowieść zaczyna: bo moja Puśka….i wszyscy na mnie, by Pusię siedzącą w ich gronie  na żywo zobaczyć. I w jednej chwili szlag trafił wizerunek poważnej kobiety. Dobrze, że prezesem w jakiej korporacji nie jestem albo dyrektorem banku na przykład,  bo przyszedł by do mojej pracy i od progu oznajmił wszystkim: dzień dobry, ja do mojej Puśki. I po karierze wtedy by było.

 Jak do snu uszykowana jestem to przykrywa mnie po same uszy, „byś Ewciu nie zmarzła”- mówi. I odpowiedzialny jest, i liczyć na niego można. No chyba, że o czuwanie, by kasza do spodu nie przywarła. To nie. Całe popołudnia niekiedy pilnuje, by miasta, co go buduje w grze, (która nigdy się nie kończy), kto mu nie spalił. Uwagi nie zwróci, że kasza na pastę do chleba już dawno przypalona i garnek do wyrzucenia. Miasto może i ocalone, ale rondel po jaglanej nie do odratowania.

A jaki on irytacją wypełniony, jak trawę mu zadeptuję. Zamiast ścieżką co do chodzenia przeznaczona, to środkiem… i depczę. Pilnuje, by tę naszą  przestrzeń pielęgnować. Dom tworzyć. A czasem nuda taka, że pół dnia w milczeniu. I wiem, że te wszystkie tajemne demony, co to od Wszechświata dostałam, nie moje a jednak żyjące ze mną, ramię w ramie przez życie idące. On oswoił. I do nich, jak gdyby nigdy nic, tak jakby przemawia: „Chłopaki, dajcie spokój”.

Takie to życie  jest, że człowiek czasem pokłócony z nim wspólnie do pracy jechał. I myślałam wtedy, że po nasz kres się nie odezwę, niech mnie kto ukatrupi a słowa nie wydobędę,  nawet na Święta Bożego Narodzenia prezentu nie dam (chociaż akcja latem się działa), za to, że on o promocji lnianej spódnicy zapomniał. I nie kupił na czas przez Internet. A chciałam, bo taka przewiewna na lato by była. I już dobrze mi szło w tym nieoddzywaniu podróżnym, aż tu nagle dym, huk i błysk. Auto zepsute. I jakie wyjście? Człowiek pokłócony to i tak pogodzić się musiał w Anielinie ( kilka wsi za miejscem zamieszkania naszym), bo ustalić co dalej robić w tej, jak to się mówi, zaistniałej sytuacji.

Albo jak silna fascynacja obejrzanym filmem nas ogarnęła i w głowie tylko ten film. Cały już wspólnie omówiony szesnaście razy wte i wewte i już tylko milczenie na ten temat zostało. Autem, do domu, z rodzinnego obiadu wracaliśmy. Muzyka z tegoż filmu w tle, z telefonu gra, bo radio akurat skradzione zostało. I każdy w tym filmie jeszcze zatopiony. On, założę się, że w wyobraźni w teledysku główną role grał. A ja zafascynowana tym, że bohater tak kochał, że aż nie mógł tego przeżyć. I nagle w tym wspólnym, a jednak osobnym przeżyciu do domu trafić nie umieliśmy. Drogą, co to wielokrotnie wspólnie przemierzaliśmy. Nawigacji brak, bo cała bateria na muzykę filmową poszła. Nagle w dużym mieście jesteśmy a my przecież we wsi mieszkamy. I tak myślę sobie, że jak już zabłądzić w tym życiu człowiekowi się przydarzy, to szczęście ma wielkie jeśli w tym zabłądzeniu najważniejszy mu towarzyszy.

Ramę do lustra zrobił sam, drewnianą, taką jaka w głowie mi powstała. Pojęcie na ten temat małe miał  ale krok po kroku sam się uczył. Dla mnie to najważniejszy mebel w domu i pal sześć, że może szpara między deskami trochę za duża. Wybaczyłam, że wspólną gotówkę na urządzenie wielofunkcyjne  do drewna przeznaczył, i raz tylko funkcji jednej z wielu użył. Serce z drewna wyciął: „To dla Ciebie Pusiu”, rzekł i na tym pasja stolarska prawdopodobnie odeszła na zawsze.

Jak do pracy razem autem jedziemy, to dzień w dzień, jedną dłonią kierownicę trzyma a drugą mnie za rękę. Jak nastolatek jaki, co to zauroczony dziewczyną od tygodnia. No chyba, że w gniewie akurat jesteśmy. To wtedy za rękę nie. Ale ciągnie go do zgody, bo jak za długo w tym zagniewaniu  tkwimy, z dziesięć minut  albo i dłużej to on do mnie wtedy: „Dawaj rękę Purchawo niedobra”. No i ta Purchawa sprawę załatwia.

Kariery zawodowe o dupę, jak to mówią, potłuc. Nie z tego dumna jestem, że na podium zwycięskim w różnych dziedzinach nie raz stałam. Ludzie oklaskiwali, gratulacjom końca nie było. I on to samo. Wielokrotnie pokazał  wszystkim, że jest. Dyplomów całe szuflady nazbierał. Nie z tego dumna jestem, że zawód mój na niektórych wrażenie robi, bo twarz w telewizorze czasem mignie. Nie z tego, że on ładnie brzmiące tytuły zawodowe miał. Nie aż tak ważne to wszystko. Ale ważne, że on od 14 lat mnie zna  i nadal w tym aucie za rękę mnie trzyma. I z tego dumna jestem, że on po tornadzie potężnym podchodzi i mówi: „No dobrze już Puśka, przytul się”. I ten uścisk jego to cały mój świat bezpieczny, choć jeszcze minutę wcześniej rozwodem się odgrażałam. To jest moje i jego osiągnięcie. I mam nadzieję, że Bóg z tego rozliczał mnie będzie, że kochałam. Najgorzej, jak inaczej powie: dziewczyno, wszystko fajnie, ale ty kawał cholery byłaś. Może tak mnie ocenić będzie musiał.

Jak to mądrzy ludzie mówią, różnie może być. Może inna Pusia mu w głowie zawróci, albo nie daj Boże jaki Misio. No różnie. Ale gdyby mi, które w drogę weszło to nie ręczę za siebie. Pusię całej puchatości pozbawię a z Misia wnętrzności skrupulatnie wypruję. Oczy wydłubię, co z guzików szklanych zrobione. I po Misiu i po Pusi będzie. Albo ja na Kemala jakiego z tureckiego serialu natrafię, co tak śliczny, że aż niemożliwy. On mi powie: Fajna jesteś i ja mu uwierzę? Nie chciałabym, bardzo bym tego nie chciała. Szkoda by było tych co śmiercią tragiczną  w tym scenariuszu zginąć by musieli.

   Kiedy już nadejdzie Ten Czas, by po tamtej stronie stawić się trzeba i z Bogiem zobaczyć się nam będzie dane. To z nim chcę. Najwyższy powie, że koniec naszej wspólnej drogi nastał, a ja uproszę Go, by w tym innym wymiarze jeszcze nas nie rozdzielał. Że jeszcze jedno życie wspólne dostać chcemy.

  • Bóg mnie zapyta: Ewuniu, dziecko ty moje, dobrze Ci z nim było? Najlepszego jaki dla Ciebie mógłby być Ci podarowałem.
  • Dobrze Boże, kochał mnie najbardziej. Do tańca prosił na środku pokoju, i przytulał po dziesięć razy dziennie. A czasem i nawet z szesnaście. Co chwilę.  I dbał, bym zatankowane auto miała, ale żarówki  to już nie wymienił. Taki zapracowany. Powiedzieć, Ci  jednak Boże muszę, że szlag mnie trafiał, że w korytarzu ciągle mi brudził. Nie patrzył, tylko z błota prosto na te bieluteńkie płytki właził. Myślał też, że świat już taki nowoczesny się stał, że talerze i szklanki, co w zlewie po obiedzie na zmycie cierpliwie czekały, ten zlew sam wciąga i do zmywarki transportuje. Takie przekonanie ma. Albo, że magia taka. Zaskoczenie jego każdego dnia takie samo, że to jednak proza życia i samo nic się nie dzieje.

Do golenia zawsze przystępował bezpośrednio po mojej czynności wyszorowania łazienki, płynem ekologicznym o zapachu francuskiej lawendy. Błysk taki i z sześć minut trwał, póki on morza czarnych igieł w zlewie nie pozostawił. Ręcznik co w rulonik dekoracyjnie zwinięty rozwalił i nie przeszkadzało mu to z życia być zadowolonym i szczęścia wewnętrznego  odczuwać. Mało tego, Drogi Boże, on muchy w upalny dzień, klapką, życia pozbawiał, i nie jest najgorsze, że pozbawiał, tylko tego trupa owada na podłodze porzucał. I potem ja po tej podłodze po trupach….do celu. A cel w łazience na przykład się mieści. Trup pod stopą  gęsto się ścielał. Jak tu żyć powiedź mi, w jakim języku do Małżonka przemawiać, by pojął?  I słowa nigdy nie dotrzymywał. Do ludzi szedł, mówi, że o o dziesiątej będzie. Nigdy na czas nie wracał. Tylko dwie godziny później. I weź się tu człowieku nie martw. Ale dzięki Ci Boże, żeś go dla mnie w tym życiu uszykował. Jak by nie on, to inna zupełnie bym była. Lepsza czy gorsza? Nie wiem. Ale inna. A taka jaka jestem, to teraz już całkiem mi pasuje. I bardzo mnie obchodzi co do powiedzenia światu ma. Czasem kontrowersja za kontrowersją i nie wszyscy pojmują, że dobre intencje wobec bliźniego ma.

Rozmawiać z drugim człowiekiem mnie nauczył. A to ważne, choć nie z każdym mi po drodze.

 Jego też Bóg spyta, jak już przed nim staniemy:

  • A Ty panie Ciotucha? Hę?: Żałujesz, że z nią? Może kogo innego byś wolał? Dasz radę jeszcze w kolejnym wymiarze z nią pozostać?
  • A co mam nie dać Boże. Tyle wytrzymałem, to i wieczność nie taka straszna. Oj powiem Ci Boże, że charakter to ona ma, choć niepozorna taka. Że niby te loczki, buzia w miarę sympatyczna. Zawsze wiedziała czego chciała. Uparta. Ale bez niej to bym nie chciał. Kto by tak zaciekle walczył bym dla zdrowia pastę z soczewicy jadł? Powiem Ci, Boże, że pyszna ta pasta, następnym razem w słoiku przyniesiemy do spróbowania. Czy zakwas z buraków? To dopiero na dobre samopoczucie wpływ ma. Tylko jak go nastawiać, to tak by ziele angielskie na wierzch nie wypłynęło, bo pleśń wejdzie. A nie raz zimą to po śniegu boso biegać mi kazała, że niby dla zdrowia, dla odporności. No i tu racje miała. Krzepa taka, to jakby od tego śniegu. I jak wolne od pracy i spokój taki, bo nigdzie spieszyć się nie trzeba, ona rano wstaje i jajka na miękko gotuje. Chleb na zakwasie upieczony kroi, te pasty warzywne wszystkie na stół wyciąga, co to wczoraj do nocy miksowała. Kawę parzy. Tu serweteczka, świeczuszka się pali i siedzimy sobie tak Boże. Tematy czasem najpoważniejsze poruszamy. I o kosmosie, mocy fizyki kwantowej, o tym, że sąsiadka najlepsza nam się trafiła,  i o tym, że psa wykąpać trzeba bo w sarnią kupę na porannym spacerze celowo się przewrócił. I śmierdzi przeokrutnie. Niekiedy to z tym śniadaniem aż do obiadu schodzi.

 I Bóg na dalszą wspólną wędrówkę taką zgodę wyrazi, bo zobaczy, że osobno to rady nie damy i ostatecznie powie:  Idźcie dalej Ciotuchy, razem przez ten tunel świetlisty. Wtedy on weźmie mnie za rękę i razem pójdziemy. Tak samo, jak przez życie na Ziemi razem szliśmy.