Słowa prosto z lasu

Trąba

Bo dajmy na to, gdybym tak na trąbie grać zapragnęła i złudzenie takie bym posiadła, że umiem, że dźwięki równe z instrumentu potrafię wydobywać a słuch muzyczny mój znikomy by się okazał. To by dopiero dramat był.  Wyszłabym z tą trąbą na szosę, powietrza całe płuca bym nabrała, oczy z nadmiaru tlenu w organizmie bym wytrzeszczyła i dmuchnęła z całych sił. I niemiłosierny ryk na pola i lasy by spadł. Sarny bym pobudziła, dziki z kukurydzy powypłaszała. Wiewiórkom z tego strachu orzechy w dziupli same by się rozłupywać zaczęły. Krety do podziemnego piekła by się dokopały. Niejeden zając i lis i kuna przez pola i łąki by gnały co sił, gdzie uciekać nie wiedziały. Kłosy zboża padły by jak po tornadzie najsilniejszym a może nawet i ziemia rodzić by przestała. A ludzie w wioskach sąsiednich, by usłyszeli i niejeden pewnie by powiedział:

– ooo tamta znowu z tą trąbą, że też ta cholera spokoju nam nie da. Przyjechała tu taka, nie nasza i jeszcze tę trąbę ze sobą przywiozła. A taki spokój we wsi był. Takie życie spokojne żeśmy wiedli. I co to Bogu przeszkadzało, że karę taką na nas zesłał? Za mało pracy w rękach naszych było? Trudu codziennego za mało? Trosk, że deszczu nie było od miesiąca i sucho wszędzie? A wszystkie czereśnie robaczywe. Po trzy robaki w jednej i jeść się nie da. Lata posmakować się nie da.

 A, że niby taka grzeczna, a dzień dobry każdemu, sąsiada psa pogłaszcze, o życiu z obcym pogawędzi. To już lepiej, żeby psy całe noce do księżyca w pełni wyły, żeby prosięta przeraźliwie kwiczały, tak, że spać nie można, krowy muczały aż echo  do Alfonsowa by niosło, wszystko to znieść można, wszystko lepsze niż ta jej cholerna trąba. Mogłoby tak być.

A ja szczęście w tej trąbie bym odnalazła i każde takie granie radość by mi sprawiało. I grałabym dzień w dzień. Ledwo co oczy bym rano otworzyła i jeszcze przed kogutem co pieje, w trąbę bym dąć zaczynała. Nie jadłabym, nie piła nawet, tylko całe dnie powietrze co z serca płynie do trąby bym wtłaczała. I w tym wrzasku instrumentalnym sens życia bym widziała? To by dopiero nieszczęście na wieś spadło. Może ludzie by wyprowadzać się zaczęli i życie gdzie indziej wieść musieli. W popłochu łapali co się da, cenne rzeczy do walizek pchali, domy zostawiali, garnki, patelnie, kobiety i dzieci przodem a za nimi mężczyźni by biegli. I starcy, co to nogi posłuszeństwa im już odmawiają, sił nagłych by w tych nogach nabrali i biegli. Czy stary czy młody, każdy kto żyw przed tą moją trąbą ocalić by się chciał?

A może nawet i ci z sąsiednich miejscowości by pouciekali i gmina cała by opustoszała, jak po Czarnobylu jakim. Za kilkadziesiąt lat inni, by do tej gminy przyjeżdżali, by  zobaczyć zjawisko niecodzienne, gdzie taka jedna na trąbie grać zapragnęła i tym pragnieniem ludzi z ziemi rodzinnej wypędziła. Przewodników by wynajmowali, by pokazać:

– ooo, tu z psem na smyczy chodziła, tymi ścieżkami, w tym sklepie wiejskim pomidory kupowała i cukier brązowy jak ciasto piekła. Legenda głosi, że czasem nawet ulegała i ciasteczka Familijne, co to z samej chemii wyprodukowane, małżonkowi własnemu  nabywała. Bo słabość taka od czasu do czasu go napadała. A niby taka ekologiczna była. Ale z tymi ciastkami to nie potwierdzone, tego nie wiadomo. Od strażaka, co pszczoły hoduje miód kupowała, ooo a tu z trąbą przychodziła. I w tym miejscu pomnik, by stał. Ale kwiatów, by mi nie składali, szarf nie zawieszali. Taki pomnik- ja z trąbą- bardziej ku przestrodze by był. By człowieka nie krzywdzić. I ludzie co za tę wycieczkę dużo zapłacili, na komórki ten pomnik i to miejsce mojego grania by nakręcali, zdjęcia pstrykali. Może nawet i Japończycy w tych wyprawach by uczestniczyli i każde źdźbło trawy, po którym bosą stopą kroczyłam, by fotografowali. Każdy rumianek czy chaber z pola. Powietrze wiejskie z aromatem rżyska na pamiątkę w słoiki by nabierali. Że tym rżyskiem, Ta z Trąbą oddychała.

Szczęście takie, że wieś ocalona, bo ja tylko pisać zaczęłam. Tak, żeby mi lepiej było i może Tobie Człowieku też. Żeby z dobrej strony świat Tobie i sobie pokazać. Bo nie raz ja sama patrzę jeszcze nie z tej co trzeba. Udowodnić, że każdy wartościowy jest. Choćbyś Ty Człowieku  innego wkurwiał na potęgę. A pisze się po cichu i czytać też bez głosu można. Więc jeśli słowa moje nie dla Ciebie  skierowane są, to nie czytaj, idź na trąbie zagraj, bo może Twoje dźwięki przyjemne dla ucha będą. One innego człowieka serce ukoją. Boś Ty talent muzyczny w prezencie dostał. A ja nie.  Krzywdy światu tym graniem nie robisz, to graj. Radośniejszy wtedy będziesz i te radość innemu niechcący podarujesz. I lepiej każdemu na tym świecie będzie, że jeszcze jeden człowiek od pasji szczęśliwy. Ale uszy zatkaj, jak który co nieszczęśliwy na świecie, serce jak kamień zatwardziałe ma, powietrze do trąby będzie chciał ci zabrać. Taki szczęścia swojego nie odnalazł, bo szukać mu się nie chce, woli z tej furii kamieniami ze słów w innego celować. Jeśli taki Ci powie: nie umiesz i na dodatek łeb masz wielki. To nie słuchaj go. Bierz swoją trąbę i idź. Zagraj dla świata, tak, że owacje na stojąco. I przyroda tym dźwiękiem ukołysana będzie, zwierzęta bezpieczne się poczują. A może wtedy taki, co tych kamieni całe garście nazbierał, schowa je i wstyd mu będzie. Może nawet kontrabas własny odnajdzie, co na niego od lat w piwnicy czekał. I grać zacznie. I o jednego szczęśliwego więcej we Wszechświecie będzie. 

Nie patrz na nic, bierz trąbę i graj. Graj dla siebie i dla świata zagraj.