Goście lasu

Informatyk z nieba mi spadł

Czasem tak jest, że człowiek pewne rzeczy długo w sobie nosi. Nie śmie na świat wyciągać, bo może jeszcze nie dojrzał. Myśli sobie, może nie ten czas jeszcze, jeszcze poczekać trzeba. Ale kiedy ta chwila po długim oczekiwaniu następuje to wszystko już mocno przemyślane jest. W człowieku zakorzenione. I najważniejsze wtedy, by odpowiednich ludzi spotkać, co dane przedsięwzięcie z tobą zrealizują. Nawet jak stół  zwykły drewniany sobie wymyślisz i wiesz jaki ma być, że nogi grube i z dębu cały. Znajdziesz stolarza, co życzliwy jest, pracowity, słowa dotrzymuje, w ręce swoje dobre, co mebel wykonują cały swój talent włoży… to tobie chleb przy tym stole inaczej smakuje. Gryziesz kromkę i tego dobrego człowieka przed oczami masz. Albo jak przychodzi dzień, kiedy wybrankowi powiesz TAK i w pięknej sukni chcesz się zaprezentować, to szczęście jeszcze większe jak krawcowa dobrze ci życzy i dzieło z twojej wyobraźni szyje. Sprowadzając 40cm elastycznego tiulu z Wiednia. Bo uznała, że tylko tam dobrej jakości mają i pod pachami, jak wujek w tańcu zakręci, się nie popruje. Nawet jak lnianą koszulę przez Internet kupujesz a pani co lniane szyje, bukiet lawendy do pudełka z odzieniem wkłada, bo przypadkiem dowiedziała się, że kochasz fioletowe. I ten zapach prosto w twarz człowieka uderzy. To ty latami tę koszulę zechcesz nosić. Bo tę kobitkę, co jej nawet nie znasz mile wspominasz.

Tak też z Prosto. Z Lasu było.

Informatyk z nieba mi spadł. O takiej współpracy to nawet marzyć nie mogłam. Pomysł swój przedstawiłam a on, jakby wszystko już bez mówienia mojego wiedział. I zwracam się do niego z prośbą:

– Bartosz, bo ja bym w logo to gałązki brzozy chciała. Takie identyczne co w moim lesie rosną. I żeby litery tak miękko napisane były. Takie prawdziwe to wszystko bym chciała.

Zanim się spostrzegłam już pięć wersji gałązki brzozowej otrzymuję. I każda piękna, i wybrać sobie mogę. Jakby z mojego drzewa urwana.

Takie spokojne miejsce w głowie miałam, spójne kolorystycznie, by Czytelnik nie umęczył się tym obrazem. I słynny już w opowiadaniu ( „ Jak telewizji nie oglądamy”) kolor musztardy zaproponowałam, to on całą rodzinę zaangażował, by doradziła czy bardziej sarebska czy rosyjska do Lasu pasuje. Do lodówki nawet zaglądał w popłochu, by wymarzony mój kolor odpowiednio dopasować. Słowa irytacji ani jednego nie wypowiedział, a mógłby przecież:

– A idź w cholerę kobito z tą musztardą. Brązowy zastosuję i daj mi spokój- nie powiedział tak, bo kulturalny i pasją informatyczną owładnięty. Instrukcje obsługi nawet z własnej woli stworzył a i tak słownie cierpliwie tłumaczył co i jak w Lesie umieszczać należy. Taki to informatyk. Kiedy przyszedł ten dzień, dzień oficjalnego uruchomienia Lasu to do dwunastej w nocy przy komputerze siedział, by o równej północy enterem Las otworzyć. Tak jak obiecał. Takie słowo mi dał. I tylko nocny sms:

– Otwieramy?

– Otwieramy, odpisałam, klęcząc z Małżonkiem przy laptopie co na kanapie był umiejscowiony. Wpatrując się w ekran jak sroka w gnat. We mnie dużo emocji było, bo słowa ukryte wydobyć postanowiłam. Siebie prawdziwą ludziom zaprezentować. On też talent swój innym pokazał, pasje taką. Też pewnie wewnętrznie niepewny był, bo to pierwszy taki Las jego.

Jak ktoś drugiego człowieka szanuje to takie przedsięwzięcie tylko samo dobre przynieść może. Energię dobrą rozsiewać. I może w tym wszystkim ta współpraca z nim najważniejsza była, kto wie? Bardzo bym chciała go w Lesie zaprezentować Tobie Drogi Czytelniku. Twarz jego publicznie pokazać, choć chłopak bardzo skromny jest i obawy moje wielkie były, że zgody na to nie wyrazi. Ryzykuję, wkładam palce do kontaktu.

Bartoszu, osobiście Ci podziękowałam i jeszcze raz publicznie to uczynię. To, że zdolny w swojej dziedzinie jesteś,  to po pracy Twojej widać, ale Twój sukces największy to szacunek do człowieka, w słuchaniu co tam w nim ważnego siedzi się objawia. A to w tym wszystkim najważniejsze dla mnie.

Bartosz Pawłowski niezastąpiony informatyk Prosto. Z Lasu.