Goście lasu

Po swojemu

Za modą to nie nadążysz, jak byś się bardzo nie nastarał, to nie nadążysz. W tym sezonie to suknie z koronki i wiązanki z eukaliptusa. A może to poprzedni sezon był, a teraz już coś innego? Już zgłupiałam z tym wszystkim, sama nie wiem. Ale piękne te suknie, najlepiej żeby jeszcze tren z dwa metry po ziemi się ciągnął. No i wianki na głowie. W tych wiankach to każdej dziewczynie do twarzy. I moda taka nastała to każda w tym wianku chciałaby wystąpić. Może słusznie, skoro tak ślicznie wygląda. Czemu nie? Zdjęcie takiej w wianku zrobisz, to wysilać się nie musisz, bo zawsze udane. A jak  jeszcze taka długowłosa uśmiechnie się serdecznie, dla fotografa sympatie w oczach ma to już mistrzostwo w tym fotografowaniu. Zabawa w pięknych salach modna, z kryształowymi żyrandolami i bladoróżowymi piwoniami na stołach. Serweteczki w odcieniu ciemnego złota i mięsne potrawy czerwoną porzeczką udekorowane. I te panny młode, jedna piękniejsza od drugiej. Fotograf przystojny też by się przydał, albo najlepiej dwóch lub nawet trzech, by nic z uroczystości nie umknęło. By każdy z nich uchwycił ten dzień, ten moment, kiedy dwoje ludzi mówi sobie: „tak, chcę z tobą, na zawsze najlepiej”. Podobno zabawy w stylu rustykalnym też w obecną modę się wpisują. Goście w stodole z drewnianych dech się bawią, girlandy z żarówek przestrzeń ocieplają, a potem biesiadnicy na snopkach słomy siedzą i wiejskie jadło spożywają. Wujek szynki kawał sobie ukroił, nalewki z młodych pędów tataraku nalał a ciocia skromniej. Tylko pajdę chleba ze smalczykiem i kiszony do tego. Taka moda też nastała. Zespół z perkusją i saksofonem, co dźwięki takie z siebie instrumenty wydobywają, że aż nogi same do tańca się rwą. Piękne to wszystko. Każdy inny styl lubi i w głowie ten ważny dla siebie dzień skrupulatnie planuje. Często zgodnie z modą, co w danym sezonie obowiązuje. I dobrze, czemu nie. Każdy chce by w pięknych okolicznościach na wspólne życie z drugim człowiekiem się zgodzić.

A oni chcieli po swojemu. W swoim lesie, na podwórku, na którym drewniany domek stoi, co to zakupiony, by wspólne życie w nim wieść. Ślub w Urzędzie Stanu Cywilnego w małym miasteczku, co ściana tam dawno temu malowana była. Ale to nic nie szkodzi, bo pani urzędniczka wiele sympatii Młodym podarowała. I choć tych ślubów, co udzieliła to w setkach można liczyć, to te sympatie dla nich taką indywidualną miała. I brak urody urzędowej ściany tą sympatią przysłoniła.

No a potem to już tylko zabawa. Tańczyli aż kurz w powietrzu się unosił. Kiecki wirowały i nikt nie zważał, że się ukurzą. Nawet Pani Młoda wirowała bezpamiętnie, choć miała suknię taką jaką sobie wymarzyła: czerwona na górze a  biała na dole. I zagrożenie ukurzenia największe na tym białym było. Cóż począć? Ta biel po pierwszym tańcu w lekką szarość się zamieniła. Ale to nie jest ważne. Ważne, że muzyka z głośników głośno grała i goście nieśmiało zza stołów pod namiotem wychodzili. By potem coraz śmielej w tany uderzyć. Taka zabawa była, że aż strach czy w tym ferworze o udkach, co się w domu piekły nie zapomnieli. Tego się bałam najbardziej. Bo to by dopiero tragedia była, jakby udka spalone gościom podawać musieli. Grozą powiało niejednokrotnie. Następnym razem to z powodu czy tortu wystarczy. Okrutnie dobry musiał być, skoro duży a i tak zagrożenie zabraknięcia było. Romantyzm też między te drzewa leśne się wkradł. Pani Młoda w objęciach Małżonka zatopiona, patrzyła na niego tak, że już sama nie wiedziałam czy pstrykać jawnie, czy może lepiej zza drzewa, by tego momentu im nie zaburzać. A gdzie tu o udkach jeszcze by pamiętała, by w piekarniku nie spłonęły. Jak w niej pożar uczucia co rusz wybuchał.  Zamieszanie było i swobodnie tak. Żadnego strachu, że oczko w rajstopce poleci, obcas się przekrzywi, bo ten kurz leśny wszystkie zmartwienia skrupulatnie przykrył.  Dzieci ich już po minucie biesiadowania odświętne odzienia, na swobodne zamienili. I prosić ich trzeba było: „włóżcie jeszcze te suknie i krawaty, choć do jednego zdjęcia tylko”. W szaleństwie wielkim biegały, z psem Brunem, co spod pędzącego tira kilka dni wcześniej go  uratowały. I tym sposobem psina nie tylko nowe życie dostała ale i rodzinę. A może ten Bruno, to na szczęście tak, na prezent ślubny się trafił, zwiastun taki życia najlepszego?

Pan Młody utwór muzyczny zapragnął zaśpiewać. O tym, że życie chce dzielić tylko z nią, i że szczęście jego opisać trudno. Na schody wszedł, jak gwiazdor jaki, mikrofon ujął w dłoń, powietrza całe płuca nabrał i głos nieśmiało w piosence z siebie wydobył. I wtedy okazało się, że…nie umie. Talent do mebli tworzenia i fach w ręku a i owszem, posiada, ale słuchu muzycznego od Wszechświata nie dostał. Niestety. Nie to jednak ważne w tym jego śpiewaniu było. Ważne, że odwagi nabrał, by Małżonce tak przy wszystkich zanucić i publicznie o miłosnym uczuciu zapewnić. W piosence fałszował okrutnie, ale w życiu żona mówi, że najszerszy się okazał. No i jej się podobało. Zauroczona patrzyła w Małżonka. Łza na rzęsie już czekała, by spaść. A jak jedna spadła, to potem druga za nią natychmiast, przez tą pierwszą ośmielona. I nie miałam wątpliwości, że ze wzruszenia łzy roni a nie z żalu, że Małżonek niemuzykalny jej się trafił. Jak już te udka spożyte zostały i inne frykasy, co po nocach kobiety gotowały, by leśnych gości nakarmić, to nad rzekę Młodzi się udali. By zdjęć na pamiątkę w przyrodzie napstrykać. Czemu nad rzekę? Przecież mogliby na tle pięknego zamku się fotografować, pozy najmodniejsze przybierać, nóżkę w bok wystawić by jeszcze szczuplej wyglądała. Albo nad morze pojechać, uchwycić jak jej włosy od morskiej bryzy potargane. Kto im zabroni? Mogliby do kraju egzotycznego wyjechać i tam w tej egzotyce się kąpać, w luksusie pławić. Może bardziej modnie wtedy by było. Fotografów sześciu ze sobą zabrać, co zdjęcia najpiękniejsze by im porobili. Z drona nawet uśmiechy ich wyłapywać się starali. Mogliby. Ale oni nad rzeką w lesie chcieli. No i tylko jednego fotografa zaprosili, co na dodatek brudne stopy miał. Od tego kurzu czarne. I loki, choć złociste to zapachem weselnego, grillowanego karczku przesiąknięte. Dlaczego nad tą rzeką akurat?

 Bo to ważne miejsce dla nich jest. Czemu tak ważne, pytać nie śmiałam. Może tam pierwszy raz pocałunek on na ustach jej złożył. Bał się trochę, ale drzewa szumiały i otuchy mu dodawały: „dalej chłopie, raz kozie śmierć. Całuj”. Może tam rozmowy wspólne się toczą o tym jak to ich droga do tego szczęścia kręta była. A no kręta. Ale czyja droga tak zupełnie prosta jest? Niczyja chyba. Ten co życie kochać i doceniać się nauczył, spokój w sercu odnalazł, musiał te naukę w wielkim cierpieniu zdobyć. Musiał błądzić często i całe lata tego kresu błądzenia oczekiwać. A może nad tą rzeką przyszłość wspólną planują? Gdzie szafa a gdzie stół w tym ich wspólnym domu umieszczony zostanie. Nie wiem i pytać o to śmiałości nie mam. Najważniejsze, że po swojemu chcą. Bo szczęście jest jedno, to w środku, ale dla każdego w inne szaty odziane.