Goście lasu

Nie od razu się zdarzyli

Czekałam na nich w starej „renówce” pod budynkiem Urzędu Stanu Cywilnego. A cyknę budynkowi, skoro  już tak siedzę, by mieli zdjęcie miejsca zaślubin. Niefotogeniczny ten budynek, ale zrobię. Radio w aucie zepsute i nie naprawię go już, bo dzięki temu, że zepsute, nic mi myśli nie zakłóca. Wolę o historii prawdziwych ludzi rozmyślać niż  w wiadomości z kraju i ze świata się wsłuchiwać. W nich samo złe, jakby już dobra na świecie zabrakło. 

Najpierw najzwyklejsze myśli przez głowę mi przelatują: jaką sukienkę Panna Młoda będzie miała, czy w szpilkach nie zmarznie w taki ziąb, czy będą chcieli w to zimno po szosie latać? Tak wcześniej zaplanowałam, że jak już sobie powiedzą, że tak, że chcą razem za rękę szosą życia iść, by może trochę po tej wiejskiej polatali. Chciałam żeby do ramki ładne mieli. Ale, co się będę martwić. Będzie jak ma być. I nagle o nich samych taka myśl mi przeszła a potem już z głowy wyjść nie chciała…

 Nie znam dokładnie Ich historii. O szczegółach pierwszego spotkania też nie słyszałam. Wiem tylko, że Ci szczęśliwi ludzie nie  od razu  się zdarzyli. Czekać musieli, aż prawdziwą opowieść o Nich Wszechświat zacznie snuć. W osobnych światach pobyć, kamieni ciężkich nazbierać, nie raz pod wiatr lecieć  i nie raz pewnie myśleć, że tacy już po kres utrudzeni zostaną.

I niejeden chciałby uciec od trudu takiego, wymodlić u Najwyższego, w gwiazdach wyprosić, by to życie na ziemi łatwe miał. Od początku do końca, po miękkim żeby, w pełnym słońcu żeby. Lekki jak liść miłorzębu sobie trwał. Ale czy wówczas prawdziwy taki by był? Czy docenić, czy najlepsze zobaczyć by umiał? Dużo mądrości trzeba mieć, by za te kamienie doświadczeń światu podziękować. Uznać, że wszystko potrzebne i ukłon głęboki złożyć.

Patetyczna zaduma co w szarej „renówce” rodzić się zaczęła przerwana została, bo nadjechali. Wiekowym, czarnym mercedesem, co to kierowca od lat z nimi zaprzyjaźniony. Najpierw ona wysiadła i od razu wielką ulgę poczułam, bo Panna Młoda trzewiki zamiast szpilek włożyła. Jak dobrze. O tym jej zmarznięciu już myśleć nie muszę. Za nią on z auta się wyłonił. I wtem uświadomiłam sobie, że spokoju nie zaznam. Pan Młody bez owłosienia na głowie się okazał. No przecież na tej szosie, wywieje go jak nic.

I wtenczas wszystkie te myśli moje znów bieg zmieniły. Boże…jacy oni piękni, taka mnie myśl z nagła uderzyła…i gdyby mnie kto spytał w tamtym momencie, co mnie w Nich tak bardzo urzekło, to jak to mówią, chyba języka w gębie bym zapomniała. Czy by ta kiecka tyle uroku jej dodała, że blask do innego powiatu sięgał? Raczej nie, choć śliczna, koronkowa taka. Fryzura może? On jak już wiadomo, fryzury brak a ona swoje po prostu rozpuściła. A makijażu ni grama. Jak tak można błyszczeć nie umalowanym? Ja, jak na policzki lekutko różu nie zarzucę to rodzina z obawy o życie moje na badania kontrolne mnie wysyła. Bom jak kartka biała. A ona tak bez tego różu błyszczy. Czy można tak w dzisiejszych czasach lśnić bez najdroższego pudru na licu? Bez hybrydy na palcu i rzęs do nieba? Długo jeszcze dociekałam, skąd ten blask. Nawet jej samej spytałam: powiedz mi, bo nijak zgadnąć nie mogę. Ona mi zdradza, że pierzgę zażywa i może stąd cera świeża. Pewnie trochę racji ma, bo pierzga dla zdrowotności najlepsza. Teraz już wiem, że tu nie o dary od pszczół się rozchodzi. Ale o dar od Wszechświata. Siebie dostali. I jedno drugiemu miłość podarowało. A w tej miłości to wszystko się mieści. Spokój, pasja życia, zrozumienie, że wszystko potrzebne i radość taka, że jak idą z pracy za rękę, w grubych czapkach z pomponami, to śmieją się jak dzieci, co po 5zł na drożdżówki dostali.

I może nie ma się co martwić na zapas, że Pani Młoda w  szpilkach zmarznie, bo zimą od urzędowej podłogi zawsze ciągnie. Że Pana Młodego w plenerze wywieje. Może nie ma co się bać, że życie najlepsze nie od razu się człowiekowi przydarzy.