Słowa prosto z lasu

Harry

Zwykły pies to był. Ze schroniska. Mały, młody, szybki taki, że czasem wzrokiem trudno go było złapać. W tym psim pędzie taką radość w sobie miał, taka wolność jakby spod tych jego cienkich łap tryskała. Choć swoje przeżył. W psim życiu źle trafił. Na człowieka niewłaściwego, co to los w zamkniętej klatce mu zgotował.

Ona te klatki odwiedzała. Tyle zajęć codziennych miała a na te klatki zawsze czas znalazła. W każdej z nich para psich oczu i tak patrzą, że serce drze na milion kawałków takie patrzenie. Drze jak kartki z kolorowego papieru na zajęcia z plastyki w podstawówce. Co to z maleńkich kolorowych kawałeczków domek z ogródkiem powstaje. Tylko tu koloru zupełnie brak. A w tych psich oczach ten domek z ogródkiem właśnie. To błaganie niewypowiedziane: chociaż mnie pogłaszcz, przytul a najlepiej to ze sobą zabierz. A ja dam ci człowieku wszystko. Miłość ci dam, radość codzienną i przywiązanie takie, że nikt ważniejszy dla mnie od ciebie nie będzie. Pójdę za tobą wszędzie człowieku, nawet po błocie największym. Nawet jak bym się bał okrutnie. Pływać bym się bał to popłynę. Pobiegnę, pójdę i polecę jak trzeba. Gdzie zachcesz tylko. Nawet karmy w sklepie kupować mi nie musisz, kilka kartofli z obiadu wystarczy, kaszy z mlekiem jak nic innego nie masz. Spać wygodnie też nie muszę, byle łach mi rzuć, byle tylko od podłogi nie ciągnęło. Tylko ze sobą mnie weź. Pogłaszcz od czasu do czasu, za uchem podrap i moje imię wypowiedź. Tak bardzo to miłe dla mojego psiego ucha. A jak jeszcze na spacer mnie zabierać będziesz i ten zew wolności poczuję to większego szczęścia dla mnie nie będzie. Takie dopełnienie tej twojej obecności człowieku mój. I może dobrze, że odwiedzający klatki tego szczekania psiego nie rozumieją, bo co wrażliwszemu to by serce mogło pęknąć rzeczywiście. Jak nic by pękło. I tylko straszny huk by się rozlegał co chwila. Te wybuchające serca na kilometry byłoby słychać. Że te wszystkie zwierzęta na raz błagają o to samo.

I jej też pewnie to ludzkie serce pękało za każdym razem bo jakby mogła to wszystkie do auta by zapakowała i u siebie na kanapie w poduszeczkach porozsadzała. I kartofli suchych by u niej nie jadły tylko smakołyki najlepsze, w najmiększych kocykach kolorowych by spały i głaskane byłyby nieustannie. Urlop w pracy by brała, by te wszystkie psy od rana do wieczora przytulać. Ale nie mogła. Jednego tylko wybrała. Nie wiadomo jak to zrobiła, że ten akurat w oko jej wpadł. A może to nie ona jego wybrała tylko on ją? Wiedział już, bo psia intuicja mu powiedziała, że bardzo ważne zadanie do wykonania będzie miał. I wlazł do jej serca, jak do budy ze złota. Już wtedy wiedział, że ona jego przeznaczenie pomoże mu spełnić. A to największa rzecz miała być. Nie tyle dla psa, co dla człowieka chyba większej nie ma.

Harry ładny był. Drobny, bystry w kolorze ciemnego karmelu sierść miał. Gapił się w jej oczy. Tyle wdzięczności w nich było, że sam Ocean Spokojny mniejszy, od tej psiej wdzięczności. To dziwne, ale jakby się tak przypatrzeć to nawet podobny do niej był a ona do niego. Z pyska czy z twarzy? Jak to ująć nie wiadomo, by żadne urazy nie poczuło z opisu takiego. Bądź co bądź widać było, że dla niej na przyjaciela życia przeznaczony. Na sześć kilometrów było widać.

Jednak Wszechświat inaczej postanowił. Wydawało się człowiekowi, że to tak ma być, już prawie scenariusz tej historii odgadł, a tu inaczej. Zaskoczenie takie. Małżonek jej ostatecznie na psa zgody nie wyraził. Że sierść, że spacery, że sra, no nie i już. I jeszcze na dodatek Harry niechybnie kurę sąsiadom udusił. Jakby chciał im powiedzieć: kocham was bardzo, ale ja nie dla was jestem przeznaczony. Moja droga jeszcze celu nie osiągnęła. Ona mogłaby przecież pertraktować z małżonkiem, prosić, błagać, łzy wylewać w razie co rozwodem zagrozić. On pewnie by uległ prośbom takim. Nie zrobiła tego, choć Harrego całym sercem pokochała. No i to podobieństwo z pyska. Nie do uwierzenia, że nie dla niej on. Postanowiła, że znajdzie Harremu najlepszy dom na świecie, choćby po całej Polsce jeździć miała to znajdzie. A jak trzeba by było, to pewnie i za granicę by pojechała. Na Seszele by poleciała, żeby karmelowego psa w dobre ręce oddać.

Na szczęście tak daleko nie musiała. I dobrze, bo bilet na Seszele nietani. A do niezbyt dużego miasta w Polsce finansowo podoła.

Szukała dobrych ludzi. Serca ich lustrowała. Skąd wiedziała, kto do pokochania Harrego się nada? Może stąd, że ona sama dobra i Wszechświat takim pośrednikiem niezwykłych wydarzeń ją uczynił. A to wielkie wyróżnienie takie pośrednictwo. Człowiek niewiadomo jak by się realizował, szpagatów uczył, po linie chodził na wysokości takiej, że zawrót głowy od razu, kołczem co innym doradza jak żyć by się stał , albo z delfinami pływał. To nic w porównaniu z tym, co jej się w życiu przydarzyło. Realizacja taka.

Przyszedł dzień, w którym Harry do nowej rodziny miał pojechać. Autem go wiozła, długie kilometry pokonywała a on dumny jechał, jak panicz jaki, że jedzie. Szyba lekko otwarta była, pysk do wiatru wystawił, spokój w sobie miał.  Zwyczajny dzień to był. Jesień wczesna. Niby już powietrze chłodne po lecie upalnym ale ciepło. I słońce świeciło. Tak bardzo, że aż oczy mrużyła i tak śmiesznie nos jej się marszczył wtedy. Okularów zapomniała, szlag by to trafił z tymi okularami. Kto by pomyślał, że ją to jesienne słońce tak denerwować będzie, bo widoczność gorsza a gdzieś tam rodzina czekała aż dla nich słońce ponownie zaświeci. Ludzie autami autostradą do swojego przeznaczenia gnali. I Harry też, na tylnym siedzeniu, w szarym, eleganckim aucie na nowe przygotowany.

Cel rudawej psiny u dobrych ludzi był. Dwoje zakochanych. Co prawie wszystko mają. Urodę, pasję, serca dobre, mieszkanie. I wszystko co najlepsze dla Harrego już naszykowane. W tym mieszkaniu pokoik malutki też był, z białym łóżeczkiem, różowymi pomponami po ścianach porozwieszanymi. Modne takie w tym sezonie podobno. Całe szuflady kocyków, sukieneczek w rozmiarze mikroskopijnym prawie i maleńkich skarpetek z falbankami, takich małych, że aż dziw, że ktoś umiał takie małe przyszyć. Na córeczkę wymarzoną czekali. I już tylko chwila została, by ją na świecie powitać. Wszystko gotowe i młodzi rodzice szczęściem owładnięci. Stało się inaczej. Łóżeczko puste do dziś pozostało.

Mijały dni i miesiące a łez ich zatrzymać się nie dało. On jeszcze jakoś. Oczy w pewnej chwili zacisnął i ustało, ale ona siły na takie ściśnięcie nie miała. Rozerwana, tak jak granaty w wojnę ludzi rozrywały. Aż dziw, że człowiek żyje jeszcze po takim wybuchu. Ona niby żyła, ale jej każdy dzień to jak dzień w którym wojna się toczyła. Bez rąk, bez nóg, bez głowy nawet. W mrocznej piwnicy wnętrza swojego ukryta, zlękniona tym, że jak wyjdzie do świata to znów jaka bomba na nią spadnie i rozerwie na strzępy. I od nowa zbierać by w tym bólu swoje martwe ciało musiała. Ludzi widzieć nie chciała. Każdy dla niej groźnym SS- manem w długim płaszczu się wydawał. Co to niespodziewanie karabin do głowy przystawi i bez ostrzeżenia strzeli. Jedno pragnienie wówczas miała. Nawet nie, żeby wojna się skończyła, tylko żeby ona sama zniknęła. W proch z ostatniego wybuchu się zamieniła. I wtedy pojawił się Harry. Z auta wyskoczył, cienkim, karmelowym ogonem jej mroczne myśli błyskawicznie rozgonił. To był moment, że oboje poczuli, że koniec ich smutnego życia nastał. On z klatki schroniskowej wypuszczony i ona też z własnej klatki serce uwolniła. I znów dni i miesiące mijały, ale już inne zupełnie. Ona na spacery go zabierała, zew wolności wtedy czuł i sikał, non stop sikał. Srał również i sprzątać po nim miejskie trawniki trzeba było. Ludzie na ulicy ją zaczepiali: ooo jaki piękny pies, jaki wesolutki, mówili. Ona przytakiwała. Przyszedł dzień, że w tych ludziach SS-manów widzieć przestała, tylko na ten przykład starszą panią co w pięknej  apaszce w  bordowe piwonie do Biedronki szła. Mówiła, że promocja na jej ulubione wafelki jest. Nakupi i do herbatki na jesienne wieczory jej starczy. Albo młodą dziewczynę, co ze swoją sunią na spacer szła. Pitbullem co Truskaweczką się zwała. Że miłośniczka psów od razu widać, pewnie każdego napotkanego futrzaka zaczepi. Nawet jak jaka młoda mama wózek z dziecięciem pchała to Harry leciał tak daleko by za nim biec musiała, a nie na kolorowym wózku oko zawieszała.

 Czy on aż taki piękny ten Harry? Ładny tak, ale że piękny? Jednak ten pies ze schroniska takie piękno w sobie miał, że nawet największy geniusz, co słowami jak pochodniami z ogniem żongluje opisać by nie potrafił. Nawet jak Słowacki, Mickiewicz czy Szymborska żyliby jeszcze, to opisać tego rady by nie dali.

Całą miłość co dla maleńkiej dziewczynki miała być przeznaczona temu porzuconemu przez innego człowieka psu podarowana została. A może on nie na darmo go porzucił. Może nie taki zły ten człowiek. Może tak Wszechświat to wszystko zaplanował, by Harry swoje przeznaczenie mógł zrealizować? A może rudego psa od swej córeczki dostali:

– To dla Was Drodzy Rodzice. Ten piesek. By łzy Wasze do mojego powrotu powstrzymał. Dla mnie inny los chwilowo przeznaczony. Nie płaczcie już, bo szczęśliwy ten świat mój obecny. Bezpieczna jestem. Po chmurach boso sobie biegam. Księżycem jak piłką z innymi dziećmi  gram. A najbardziej to w chowanego lubię. Do Was niedługo wrócę. Czekaj na mnie Mamo, czekaj Tato.