Dom z czerwonej cegły
Kupili dom. Nieduży, z czerwonej cegły, z drzwiami, co farba brązowa dawno temu z nich zeszła. Taki dom z historią już przeżytą. Już ktoś w nim kiedyś mieszkał, własne życie budował. Ściany w pokojach pomalowane na różowo miał, zielono, na żółto. Czy jakoś tak. W każdym razie tak jak kiedyś ściany w domach się malowało. Gdzieniegdzie wzorek jeszcze z wałka pozostał. Żyrandol stary, kurzem pokryty. Ktoś kiedyś dużo pracy włożył, by taki właśnie z czerwonej cegły powstał. Może chłop żonę miał, dzieci dwójkę, albo i więcej drobiazgu, zwierząt trochę, drewnianą stodołę i kawał pola, na które dzień w dzień do pracy wychodził. Albo chociaż doglądać tylko.
Ten dom zbudował dla małżonki i dla dzieci swoich, by im się dobrze żyło i szczęścia rodzinnego zaznali. Budował cierpliwie, cegłę jedną na drugą układał, potem stół ogromny z desek zbił, krzeseł nakupił od Mietka z sąsiedniej wsi, co w stolarce robił. Tyle ich nabył, by dla każdego starczyło, by każde swoje miało. Żyli sobie w tym domu spokojnie i też niespokojnie czasem. Jak to w życiu różnie bywa. Bo przecież nie może być tylko spokojnie. Tak ludzki los zaplanowany, że i niepokoju doświadczyć musi, bo bez tego ten harmonijny stan, nijak by mu nie smakował. Każde swoje przeżyć musi, by bycia człowiekiem na ziemi zaznał. Czasem to i tego niepokoju więcej a spokoju to jak na lekarstwo. Lekcje człowiek dostaje do odrabiania, i to wcale nie o matematykę chodzi. Bywa, że tym losem tak się umęczy, że sam nie wie czy warto było do tej ziemskiej szkoły schodzić. Ale nie o tym miało być. O domu z cegły przecież.
Żył sobie ów chłop z małżonką i dziatwą swoją. Przy wielkim stole codziennie siadali, ona wielki żytni chleb na kawałki kroiła, dzieciom po kromce z masłem na talerze ponakładała. Może czasem im, go brakowało jak za dużo deszczu spadło. Zalało te zboża, wysuszyć wszystkiego się nie dało. Z tym chlebem wtedy oszczędnie trzeba było. Może potem przyszedł dobry rok, ziemia obrodziła i wszystkiego w bród. Ona wtedy spokój w sobie miała, z radością w rękach, lekkością w nogach, do studni chodziła, by wody z niej uciągnąć. Tę wodę do aluminiowej wanienki wlewała, by dzieci swoje przed nocą wykapać. Jak spokój w głowie, w sercu radośnie, chleb na stole to i te wiadra z wodą nie takie ciężkie, a i podwórko jakieś takie jaśniejsze od tej pościeli świeżutko wypranej, co na wietrze się suszyła. Tak jej wtedy lekko na duszy było, że aż jaka pieśń jej się z serca wyrwała. Śpiewała dzieciom swoim w tej kąpieli. A jej piękny, melodyjny głos po całym domu się niósł. W ściany wnikał, w stół i krzesła, co to Mietek z sąsiedniej wsi pozbijał. W sercach jej dzieci na zawsze pozostała. Najczęściej to „na Wojtusia” śpiewała.
„ Na Wojtusia z popielnika
Iskiereczka mruga
Chodź opowiem ci bajeczkę, bajka będzie długa.
Żyła sobie Baba Jaga, miała chatkę z masła
A w tej chatce same dziwy, cyk iskierka zgasła”.
Zanim skończyła to dzieci już pokąpane w łóżkach leżały, by za chwilę zasnąć, spokojnym, dziecięcym, niezmąconym snem. Jak pociechy już posnęły, ona ręką głowy ich pogładziła. Pomyślała wówczas, że szczęśliwy los im się przytrafił i nieszczęśliwy czasem też był. Żyli sobie zwyczajnie i ten dom z czerwonej cegły ich schronieniem był. Przed burzą, przed wiatrem, słońcem co czasem za mocno praży w lipcowe południe. Schronieniem przed podłością czy złym słowem innego człowieka. Bo przecież i taki na drodze może się przytrafić.
Potem dzieci porosły i los gdzie indziej ich rzucił, rodzice pomarli i dom pusty, taki bezdomny się stał. Bez historii został. Stara już zupełnie zapomniana a nowej jeszcze nikt nie napisał.
I oto pojawili się oni. Ona i on, i dzieci ich dwoje. Parka jak to mówią: chłopiec i dziewczynka. Postanowili domowi z czerwonej cegły, własną historie nadać. Rękawy zakasali, gumiaki włożyli, bo wiadomo, że do pisania nowych opowieści to gumiaki konieczne są. Tynk do buta nie wleci a i jak zwierząt doglądać trzeba to przekładać tych butów wte i we wte nie muszą.
Ściany po swojemu malują, podłogi kładą i oczami wyobraźni już widzą jak będzie. I mówią, że pięknie będzie. Może ona też kołysanki swym dzieciom podczas kąpieli śpiewać zamierza? Dobrze, że do studni chodzić nie musi i wiadrami wody wyciągać, bo ciężko to przecież, tak nalewać i nosić co rusz. Odkręci kran i woda leci, guzik naciśnie i jasno. Oby tylko doceniła. Mało kto teraz pomyśli jak to łatwiej dużo jest niż kiedyś. Wodę odkręcasz, do wanny wlewasz, kosmetyków do wyboru do koloru i kąpiele pachnące bierzesz. Luksusowo tak. Nie to co kiedyś. A i tak kto chciał to cieszyć się z życia potrafił. Bo ta radość to tak naprawdę nie z okoliczności się bierze, tylko ze środka człowieka. Co postanowisz tak masz. Niejeden w złocie skąpany, zdrowy, los mu nawet sprzyja a on niezadowolony po świecie chodzi. I przyczyny swojego niezadowolenia nawet nie stara się poszukać. Innemu los drewniane kłody pod nogi rzuca a on je bierze, ogląda i za chwilę już nogę do nowego stołu z tej kłody struga. W niebo spojrzy, niebieskim się zachwyci i drzewom się ukłoni, podziękuje za to, że są. A przecież też łzy mu kapią niekiedy. Nie płacze nad tymi łzami, otrze rękawem i dalej idzie radości w świecie wypatrywać.
On zwierząt doglądał będzie i może nawet na polu rzepaku posieje albo zboża, kto wie. Przy wielkim stole każdego dnia zasiadać będą, ona chleba dzieciom ukroi, a może owsianki ugotuje lub płatków kukurydzianych na mleku albo co tam jeszcze innego lubią. Małżonkowi kiełbasy, bo owsianka raczej nie dla niego. Żyć będą zwyczajnie, do pracy chodzić a dzieci do szkoły. Lekcje przy biurkach odrabiać będą i kłócić się, która bajkę w telewizorze włączyć. Zosia to o księżniczce a Julkowi bliżej do piratów, co to niebezpieczne przygody w bajce przeżywają. Po podwórku biegać będą, w piachu grzebać, zamki budować i wieczorem trudno ich doszorować będzie z tej letniej zabawy. Marlena może kwiatki pod oknem posadzi i kto wie, może najładniejsze we wsi jej wyrosną.
Jak dzień wolny od pracy będzie miała, głowę wolniejszą od obowiązków nieco, dzieci zabawą pochłonięte a jej małżonek Kuba w pole traktorem pojedzie. Ona w ulubionym kubku kawy sobie naparzy. Wody w czajniku więcej nastawi, by i na drugą starczyło. Numer telefonu dobrze jej znany wybierze, po pierwszym sygnale radośnie powie: – Mamcia, na kawę zapraszam. Chodź posiedzimy sobie.
Mama jej przez ulicę przejdzie, by obiecanej czarnej z córką się napić. Usiądą we dwie, na fotelach, co po poprzednich właścicielach zostały. Chcieli wyrzucić początkowo te fotele, bo zniszczone i niemodne przecież. Ale jak to tak? Wyrzucić? Toż to cenny mebel, co zna historię poprzedniej rodziny. Taki mebel w ten dom z czerwonej cegły wpisany, piękną energię posiada. Trzeba tylko odnowić, wyczyścić i pamiętać, że razem z domem nabyte. Kuba wyrzucić chciał, lecz Marlena ocaliła.
Jak już kawę dopijać będą, przez okno na te kwiatki zerkną, co to Marlena do ozdoby posadziła. Piwonie może, może dalie i zgodnie stwierdzą, że chyba rzeczywiście najładniejsze we wsi się okazały.
Potem małżonek Marleny zmęczony wróci. Z żona się przywita, dzieci najmocniej uściska. Zupy zje, bo pół dnia z pustym żołądkiem chodził. Potem wyjdą przed dom, spojrzą , że ładny, że dzieci zdrowe (choć brudne od tego błota letniego, że nie wiadomo czy to aby ich czy sąsiadów może, tak w tej zabawie się wymieszały) i nie tylko chleb mają ale i kiełbasy i najsmaczniejszych owoców pod dostatkiem. Kłopoty też nie takie ciężkie przecież, dadzą im radę wspólnie. Nic mówić nie będą, bo słowa czasem zbędne przecież. W sercu wdzięczność poczują, że taki wspólny los im się przytrafił i razem nową historię piszą. Starego domu z czerwonej cegły i historię ich samych w nich zamkniętą.
Jarosław
Teatr mój widzę...
Nie wiesz jak wstawić komentarz bez rejestracji? - Kliknij tutaj