Słowa prosto z lasu

Chleb

Marylka chleb piekła. Dla ludzi. W każdy czwartek, piątek i czasem w środy.  I tyle samo było w tym pieczeniu szczęścia co udręki. Jakby po równo się rozkładało. Nie musiała przecież piec, ale to pieczenie tak spadło na nią znienacka. Jakby jaki Anioł z nieba zstąpił i powiedział: Marylka, weź no piecz. I zastanawiać, by się można po co jej to pieczenie? Przecież chleba tyle na świecie. W każdym spożywczym chleb. A to ze słonecznikiem, a to z żurawią, ze śliwką nawet. Żytni, pszenny, glutenowy, bezglutenowy. Albo taki co to karmelem barwiony, cukrem okraszony i udaje, że niby razowy. Nigdy nie wiesz, co tam w tym współczesnym bochenku siedzi. Ile tego kłamstwa tam nawpychane. Chleba dzisiaj w bród. Ale czy chociaż kilka gramów prawdy w tym chlebie naszym powszednim? Nie tak jak dawniej, że ludziom go brakowało. Że oszczędzali, że dzielili miedzy sobą, że jak na podłogę  kawałek kromki spadł to podnosili, całowali i jedli. Nikt do śmieci takiego upuszczonego kawałka wyrzucić by się nie ośmielił. Trochę z szacunku a trochę ze strachu, by im jutro go czasem nie zabrakło. By im za zuchwałość taką nie został odebrany. Przed każdym rozkrojeniem bochenka krzyż na spodzie nożem rysowali. I taki dźwięk noża na tej spieczonej skórce, że człowiek latami pamięta. Spytać kogo czy nie pamięta. Każdy pamięta. Nawet jak niejednemu do krzyża daleko było, to krzyż na chlebie znaczył.  Bo to taka melodia dnia codziennego. Napoczynał człowiek chleb i już bez myślenia, odruchem takim ten krzyż robił. Nawet jak za chwilę sąsiada od najgorszego miał zwyzywać, to nic. Do tego zza płotu szacunku mogło mu zabraknąć, ale do chleba nigdy.

     A Marylka zdolna w tym pieczeniu była i chleb z prawdą w środku wytwarzała. Sama nawet o tej prawdzie pewnie nie wiedziała, że tak wtłacza ją do każdego bochenka. Prawdę o człowieku. Że czasem może być dobrze wypieczony, czasem się kruszy i spalony nawet. Może ona szansę taką od Wszechświata dostała, by dobro z siebie wydobyć i ludziom podarować? I chyba najłatwiej przez ten chleb jej to szło. Może gdyby nie on to mało kto by wiedział, ile tego dobra Marylka w sobie kryje. Bo to prawdziwe głęboko pod ziemią zakopane. Złe u człowieka szybko inny wypatrzy, ale z dobrem czasem już mu trochę trudniej.

W dni wyznaczone co chleb piekła o piątej rano wstać musiała. A czasem nawet o czwartej, jak wiedziała, że więcej niż zwykle upiec trzeba. Wtedy radości na twarzy Marylki ani grama nie było. Czy to dlatego, że o świcie mało który szczęściem tryska, czy, że może życie Marylka inne mieć by chciała? A tu przyszło jej tak wstawać i piec. Taki los dostała. W każdy czwartek, piątek i czasem w środy. Może od soboty do wtorku lepiej Marylce na duszy było? Nie wiadomo.

Jak już zaczęła to dobrze jej to szło. Jakby po to się urodziła by chleb wytwarzać. Schodziła rano z pokoju na górze do piwnicy. Tam już szklane słoje z zakwasem  na nią czekały. Żytnia mąka co w worku z młyna przywieziona została. Białe ściereczki do nakrywania i kilka brytfanek. A czyściutkie wszystko aż lśniło. Niejeden tak czysto w domu nie miał jak Marylka w tej piwnicy, w której chleb wygniatała. Bo porządek w domu lubiła. I ten zakwas nawet jakby w kolejności alfabetycznej był poustawiany. Jak już wszystko gotowe do wypieku miała, naszykowane, piekarnik nagrzany (pieca, jak dawniej na wsiach były, nie posiadała, ale to nic, bo mimo, że z piekarnika to i tak smakował jak żaden inny) to zaczynała proces twórczy.

Ręce pod kranem myła i pierścionki z palców zdejmowała. Trochę to trwało, bo u Marylki niemal na każdym palcu złoty pierścionek błyszczał. Lubiła jak się błyszczało. Odkładała do niebieskiej, plastikowej miseczki te świecidełka i na półkę w tej piwnicy stawiała. Palce popuchnięte i biżuterię zdjąć trudno. Zawsze te palce popuchnięte i pierścionki ciasno oplatające każdy z nich. Lakier do paznokci zawsze biała perła. I te paznokcie  krótkie, równiutkie, idealne takie, no i biała perła. Zawsze. Nie wiadomo czy był taki na świecie, co widział Marylkę bez białej perły na palcach. Mogła być chwilowo od mąki ubrudzona, włosy mogła mieć nie wymodelowane (takie włosy miała, że potargać raczej się nie targały, zatem tylko nie wymodelowane ewentualnie mogłyby być), ale te paznokcie zawsze idealne. I nie wiadomo jak ona to robiła, że ten lakier nigdy jej nie schodził. Nigdy uszczerbku na żadnym paznokciu nie miała.

Wyrabiała ten chleb ile tylko sił w rękach. Zawsze mówiła, że już koniec, siła ulotniła się razem z parą z gorącego bochenka. Ale przychodził czwartek, piątek i środa czasem i wracała ta siła co to niby już dawno temu zagubiona została. Co tam Marylka myślała sobie podczas takiego wyrabiania? Może wtedy cały dzień  mogła sobie przemyśleć, co na obiad ugotuje, jak nową firankę w oknie upnie, by ładnie w domu było a może życie całe nawet mogła powspominać. Albo wyobrażała sobie, że jako królowa w błyszczącej koronie ze złota na tronie siedzi i już nie ona te chleby piecze tylko w kuchni królewskiej pieczywo powstaje. I rozkazy wydaje: ty mąkę zmielisz, ty zakwasu masz pilnować i codziennie dokarmiać, tylko by za gęsty nie wyszedł a ty ziaren dosyp, ale nie za dużo, bo nie każdy z ziarnem lubi. Danusia spod lasu na przykład z ziarnem nie lubi. Może tak by Marylka chciała, kto wie?

 Po tym chlebie zawsze wiadomo było czy dobre te myśli miała czy tego dnia z nimi gorzej. Bo jak złość na świat ją wzięła i o niesprawiedliwości rozmyślała, może wad u innych się doszukiwała, złe słowa na ustach zamiast pomadki w kolorze marchewki, to chleb się kruszył. Myślała wtedy, że może temperaturę źle ustawiła, albo, że mąka z młyna dopiero co zmielona i to na kruszenie wpływ ma. Nie wiedziała, że to od myśli tak. No, ale cóż człowiekiem tylko Marylka była i myśli różne miała, jak każdy. Jeden taki się urodzi, że dobrem wazową łyżką karmiony a inny ma tyle co sam wyszarpie. I wcale to łatwe nie jest tak wyszarpywać dzień w dzień. Samym sobą można się umordować. Może czasem wnętrze jej podpowiadało, może Anioły, by myśli dobrych więcej wytwarzać, wtedy ten chleb kruszył się nie będzie? Może po to właśnie piecze go dla ludzi, by szukać dobra w sobie i w tych kromkach innemu go podarować? Jeśli tak jest, to wielki  dar dla człowieka, że taki piękny symbol jak chleb, do transportu dobra otrzymał. Oznaczało by to, że Marylka od Boskiej Mocy tak dużo dostała. Czy zauważy? Czy doceni? Może nawet nie musi. Może po coś w tej niewiedzy egzystować ma. Najważniejsze, że to przeznaczenie swoje skrupulatnie realizuje. W każdy czwartek, piątek i środę czasem.

Nadziwić się nie można i pojąć to wszystko trudno, że taki zwykły chleb może taką moc posiadać. Że niby to mąka tylko, woda, sól i trochę ziaren. No właśnie, tylko tyle czy aż tyle? Czasem człowiek tej prostoty nie doceni. Szuka w tym chlebie nie wiadomo czego, spulchniaczy jakiś, by ślicznie wyrośnięty był, jak z obrazka, co na witrynie marketu zawieszony. A tym złudnym ideałem regularnie jest podtruwany. I ciekawość tak w człowieku się rodzi, jak ten świat wymyślony został, jak Moc Najwyższa te zadania ludziom rozdziela. Może ten Najwyższy, białe szaty przywdziewa, brodę siwą zapuszcza, by tym na ziemi łatwiej było go sobie wyobrazić. Bóg może w jakiś piątek przy stole z Aniołami usiadł. Śniadanie z nimi sobie jadł. Jeden Anioł  smalec z fasoli przygotował, drugi pastę z avokado z czosnkiem ukręcił a inny w słodkościach się lubował, to zmiksował Bogu pastę czekoladową na mleku kokosowym. Ło jeju, jakie to dobre podobno było. A jeszcze inny Anioł chleba nakroił. Bóg  wszystkich past z roślinności popróbował, czekoladową na kokosie brodę umazał. I mlaskał i mruczał i Anioły wychwalał, że taką dobrą i zdrową ucztę przygotowali. Ale nagle Bóg skrzywił twarz, czoło lekko umarszczył i skąd chleb wzięty zapytał.

– A no, z marketu Boże. Takie były pachnące te bochenki, takie równiuteńkie, jakby dopiero co spod ludzkich rąk wyszły, rąk co innemu dobrze życzą – Anioł odpowiedział.

Bóg rozczulił się nieco nad młodziutkim Aniołem, co kłamstwa jeszcze dostrzec nie umie.

– Dziecko Drogie, to nie chleb. To co oszustwem podszyte człowieka nie nakarmi. I zamyślił się Bóg, i zadumał co by tu zrobić, by chleb, swój prawdziwy smak i moc odzyskał. By ten chleb dla kogoś prawdziwym sensem się stał. I wymyślił. Zebrał Bóg Anioły i rzekł do nich uroczyście:

– Dajcie to zadanie Marylce spod lasu, niech Marylka piecze. To dla niej najlepsze będzie. Jak sił jej zabraknie w tym ciasta wyrabianiu to jej pomóżcie. Żeby jak najmniej jej się kruszył.

No i cóż ma robić, piecze Marylka ten chleb, w niedużej wsi, w piwnicy wielkiego domu, skoro takie zadanie Z Góry dostała. Piecze w każdy czwartek, piątek i środę czasem. A ludzie nachwalić się tego smaku nie mogą.

– No pani Marylko jaki ten chlebek dobry. Jak dobrze, że pani dla nas go piecze. U mnie w domu to nawet małżonek zje. Choć wybredny i zawsze tylko biały z marketu preferował. Tak ludzie mówią. Inny powie: bez tego pani chleba, pani Marylko to już się nie da. Śniadania bez tego pani chleba nie ma. Tak Marylce mówią ludzie w każdy czwartek, piątek i środę czasem. Prawie każdy we wsi ten jej chleb popróbował. I lekarz, ksiądz, pani z biblioteki, nauczycielka w szkole, pani co sprząta i ta co biznesy prowadzi. Czasem też chleb do wielkich miast jeździ. Raz to nawet do Emiratów Arabskich poleciał. I każdemu smakuje.

A Marylka wtedy skrzydeł dostaje. Wsiada na swój stary, niebieski rower ( ma nowy, biały, ale oszczędza i  białym tylko na wycieczki krajoznawcze po wsi wyrusza) i z tymi chlebami w torbach zawieszonych na kierowniku, do ludzi gna. I zawsze pamięta: Heniek, co koło cmentarza mieszka to tylko wypieczony, a Stasiek z drewniaka to nawet lekko spalony  akceptuje, Danusia spod lasu nie chce by ziaren za dużo było a wdowie Halince smakuje każdy. I z masłem najbardziej lubi. Ktoś inny Marylce tajemnice zdradza: bo ja to taki rytuał mam pani Marylko, że piętkę jeszcze ciepłą dla siebie odkrawam. Piętka dla mnie tylko zarezerwowana. Natomiast jeśli o ilość się rozchodzi to już gorzej. Czasem Marylka tych chlebów doliczyć się nie mogła. Tu za dużo napiecze i zostanie, innym razem znowu dla Krysi, co dla kuzynki zamówiła dwa małe, zabrakło. Wtedy złość się wkrada i Marylka załamana i robić już nie ma sił, że tej Krystynie obiecała a zabrakło. I czekać musi aż kolejne dobre słowo od człowieka dostanie, by ponownie mogła uwierzyć, że umie. A no, tak bywa, że jak kto od matki, od ojca pochwały nie usłyszał, że zdolny, że dobry, że umie, to potem całe życie te słowa potwierdzające od innych chce usłyszeć. I szuka. A czy znajduje? Różnie to jest. Czasem cały świat człowiekowi powie, że najzdolniejszy, dyplomy otrzymuje, na podium najwyższym staje a jak matka z ojcem, powiedzą, żeś nic nie wart to bardzo trudno jest światu uwierzyć. I czasem całe życie na tym szukaniu schodzi a i tak zagubionego człowiek nie odnajduje. Bywa też tak, że nie każdy myśli w słowa ubrać potrafi. Boi się tych słów, może nigdy nie usłyszał, może całkiem mowę stracił. To Bóg z tego lęku człowieka wybawić chce i nigdy samego go w tej bezmowie nie zostawia. Daje mu to, czym do ludzi przemawiać może, skoro słów dobrać nie umie. Czasem to talent do pracy w drewnie, by ramę do lustra małżonce zrobił i tą ramą o uczuciu zapewnił, czasem do leczenia ludzkich dusz, czasem ciał a może i do jednego i do drugiego. Niekiedy małżonek naczynia zmyje, z dzieckiem lekcje odrobi, odkurzy bez słowa by wybranka serca spokojnie marzenie swoje realizowała i dużą ilością śmieci na podłodze głowy sobie nie zaprzątała. Tak tym szumem odkurzacza miłość jej wyzna. Kapusty człowiek umie ukisić jak nikt inny i dorosłym dzieciom porozdaje, by bigosu na święta sobie ugotowały. Albo dynie na zupę. A Marylka ten chleb dostała i ludziom, w torbach na rowerze go rozwoziła. W każdy czwartek, piątek i środę czasem. Raz w tygodniu natomiast jeszcze ciepły, największy swoim dzieciom dawała. I tyle samo było szczęścia w tym pieczeniu co udręki.