Słowa prosto z lasu

Boso

Jedyne na co czekam to, by tego lata jabłonka w dzikim sadzie we wsi, owoce wydała. Pójdę wtedy tam boso, jabłek z robakami nazbieram, może szarlotkę z nich zrobię, może octu jabłkowego. Osobiście wolałabym bez robaków, ale jak jabłka niepryskane to i robak niekiedy się trafi. Nie jeden nie dwa nawet. Taki świat, że jak co prawdziwe, nie zawsze idealne.

Może sąsiadka na tę szarlotkę znienacka wpadnie, herbaty jej zrobię, o życiu pogawędzę. Ze śmiechu ze sto razy razem z nią pęknę, bo pies nasz tak śmiesznie mruczy, gdy ciasto na stole widzi. Taki na jedzenie łapczywy. Z małżonkiem wówczas w konflikt chwilowy popadnę, bo on setny raz oskarży mnie, że psa rozpuściłam do cna. Albo tego octu zrobię, bo zdrowy taki. Najgorzej, że jeszcze nie umiem, ale nauczę się, bo bardzo chcę. Byle tej zapowiadanej suszy nie było i jabłonka obrodziła. O świcie wyjdę Bożence i Konstancji orzechów do koszyka zawieszonego na drzewie nawrzucam. Nie daj Bóg zapomnieć, wiewiórki jeszcze gotowe się obrazić, że tak zlekceważone zostały brakiem orzecha włoskiego. Konfliktu z nimi mieć nie chcę.

Może na rower wsiądę, do sąsiedniej wsi po maliny pojadę. Soku zrobię, by na zimę zapas był. Gdyby się które z nas przeziębiło to taki sok jak znalazł. Chociaż zazwyczaj zdrowa jestem, boso latem chodzę a i zimą czasem dla odporności. Leśne powietrze wdycham, dobre myśli zbieram, to zdrowie dopisuje. A jak złych nagromadzę to z hukiem wywalam. Nie wiem czy dobrze tak z hukiem, ale na razie inaczej nie umiem. Małżonek też na choroby odporny. Zakwasu z buraków całe litry wypija. Lubi jak czosnku dużo w nim jest. To najlepsze lekarstwo. Tym czosnkiem głównie zdrowie w sobie zatrzymuje.

Potem do zdjęć zasiądę, co ludziom różnym napstrykałam. Przeglądać będę, wybierać, co by jak najlepiej ich samych światu pokazać. Długo mi zawsze z tymi fotografiami schodzi. W porze obiadowej piękną mantrę sobie włączę, co środek człowieka tak magicznie rozświetla, pies zaśnie w słońcu błogostanem opanowany i pierogów z soczewicą nalepię. Co z tego, że z białej mąki, skoro dobrej energii wraz z wegańskim farszem tam solidnie nawpycham. Z burzą loków na głowie, niedbale w luźny kok związanych, mąką na twarzy oprószona, myśleć będę. O tym co dobre mnie spotkało i że ten świat ziemski, jako uniwersytet na najwyższym poziomie się nam jawi. Trudne egzaminy do zdania nam szykuje. I nie ma, że ze studiowania zrezygnujesz. Urlop dziekański na żądanie. Nie zdasz, to jak nic na poprawkę bądź przygotowany. A ja ciągle jeszcze na wynik czekam. Sama nie wiem czy zdałam w pierwszym terminie czy na drugi mam się szykować. A może życia na to poprawianie mi nie starczy i w następnym wcieleniu to samo studiować będę musiała.

Kto wie, gdzie mnie te myśli zaprowadzą. Oby do słońca, oby do jasnego. Jednak, gdy przy tym lepieniu myślami się umęczę, bo smutek ciężkawy ze środka wypłynie to na podwórko wyjdę. Brzozom za ich obecność podziękuję, za to, że dom dzień w dzień chronią, nisko się pokłonię. Wybiorę jedną z nich, z całych sił obejmę, twarz do niej przytulę, zamknę oczy i tak zamilknę. Może na trzy minuty, może na godzinę a może popłynę z brzozami w inny wymiar, zobaczyć jak tam jest. Czy szczęśliwie aby.

Jak podłogi wszystkie pomyję, czysto będzie i przyjemnie. Wszyscy syci w domu i spokojni. Książki od siostry kawałek przeczytam. Pranie, co dwa dni temu już wyschło w kosteczkę poskładam. Kran z czystą wodą odkręcę i stopy umyję, co od tego łażenia boso czarne, aż doszorować trudno. Gdy wieczór późny nastanie, na taras maleńkiego domu wyjdę i w gwiazdy popatrzę. Jak która spaść zechce, to setny raz o to samo poproszę. Potem wrócę do domu i w pościeli co od wiatru tak niewyobrażalnie pachnąca, zasnę spokojnym, niezmąconym snem.

 I tylko na te jabłka czekać będę, aż drzewo latem obrodzi. Pójdę wtedy do sadu boso i jabłek z robakami całe naręcza nazbieram…

Na nic więcej nie czekam. Tyle wystarczy. Może to aż zanadto, bo przecież człowiek tyle dostał…