Słowa prosto z lasu

Matejko

Był sobie raz Jan Matejko. Słynny na całą Europę i dla świata ważny, co „Bitwę pod Grunwaldem” namalował i kościół Mariacki przyozdobił tak, że po dziś dzień tłumy do Krakowa przybywają i świątynię odwiedzać chcą. I oglądają, zdjęcia cykają, ich oczy na te dzieła napatrzeć się nie mogą. Niejeden może tak artystycznie natchniony, że i sam tworzyć zaczął. Poematy na ten przykład pisać, co latami w sercu poukrywane. A inny tyle zdjęć napstrykał, że już oglądać ich mu się nie chciało. Urlop osobny na to oglądanie musiałby brać. Książek o słynnym Janie całe półki napisane i dzieła jego wielkie w pięknych albumach zamknięte.

Ale jak się okazuje, to niejedyny Matejko jaki na świecie żył. Był jeszcze drugi. Tak samo ważny, choć inne zadania do wykonania miał.

W takiej, niedużej wsi żywot swój wiódł. I ten jego żywot w czekaniu zawarty był. Na co czekał? Na życie lepsze, szczęśliwsze takie? Na marzeń najskrytszych spełnienie może? Na miłość wielką, co to raz na całe życie się przytrafia? Czy na zew przygody, jaki w najdalszych krańcach świata człowieka spotkać może? Nie. Matejko czekał, aż pan sprzedawca Wiesiek, sklep rano otworzy. I wazową łyżką w plastikowy kubek wiśniowego napoju mu naleje. Takiego napoju, co to inne myśli po spożyciu człowiek ma. Świat inny dla niego się staje. Czemu wazową, i czemu w tym kubku? Tego nie wiadomo. Może na kubeczek z plastiku łatwiej złotówki nazbierać, niż na dużą flachę ze szkła? A może pan Wiesiek tak ten świat musiał mu dawkować, by tym wiśniowym szczęściem Matejko zanadto się nie zachłysnął? Może  pan Wiesiek ze sklepu takim Bogiem trochę dla niego był, co o losie decydował tym dawkowaniem.

I stał Matejko o 5:10 już. Choć sklep od 6:00 rano otwarty dopiero. Dzień w dzień. Każdy kto autem w wielkim pędzie do pracy gnał  czy rowerem przez wieś przejeżdżał to widział Matejkę, co w skupieniu, myśli swoje zbierał. I gdyby któregoś dnia Matejki nie było, to świat już inny by był. Świat bez Matejki przy sklepie.

 A człowiekowi bezpieczniej jak porządek rzeczy istnieje. Wierzy wtedy, że świat swój ład posiada. Wszystko jak puzzle kolorowe poukładane. Jest praca, dom, pomidorowa na stole, dzieci zdrowe do szkoły idą i Matejko pod sklepem czeka.

O złotówkę czasem prosił, bo do kubeczka któregoś z rzędu mu zabrakło. I ta złotówka dobrych ludzi skłoniła, by Matejkę z jego losu wybawić. Uznali może, że smutny on, że to jego czekanie nikomu niepotrzebne. Że on lepsze życie powinien mieć. Bardziej człowiekiem się stać? Ale czy można być bardziej lub mniej człowiekiem? Nim się po prostu jest. Takim a  nie innym. Ale człowiekiem.

I nadszedł taki dzień, że wczesnym rankiem Matejki pod sklepem zabrakło. Nawet po południu go nie było ani wieczorową porą się nie zjawił. Zwyczajny dzień wtedy był. Wydawało się, że świat identyczny jak wczoraj, niezmienny pozostał. Rzepaku całe pola porośnięte, słońce szybko wschodzi jak to w lipcu zazwyczaj, ludzie do pracy pospiesznie gnają i pan Wiesiek wazową łyżkę do nalewania wiśniowego napoju szykuje. A Matejki brak. Gdzie jest, towarzysze jego czekania się zastanawiali? Gdzie przepadł? A tak, Matejko nie był w życiu całkiem sam. Miał kilku takich co w tym czekaniu mu towarzyszyli. Ale przyjaźń to chyba nie była. Bóg, tylko jeden i ten sam życiowy cel im nadał. To ich połączyło.

A Matejko zadanie dostał. Płot na pięknej posesji pomalować miał. Niby to takie wiadome, że jak Matejko, to pomaluje. Ale jak się okazuje Matejko bezimienny wtedy jeszcze był. Jeszcze Matejkiem go nie nazwali.

No i malował. Chociaż ciężko mu szło, tak ze swojego przeznaczenia nagle wyrwany. Ale starał się chłopina. I jakaś iskra artystycznej duszy w nim się tliła, bo własną wizje tego malowania miał. Wykraczał poza standardy takie. I to nawet dosłownie mówiąc, bo oprócz płotu, jeszcze wszystkie rośliny co dookoła rosły, też kolorystycznie do ogrodzenia dopasował. Niemalże każdy  liść spójny z płotem się stał. Taką wizję Matejko posiadał.

Malował powoli, mijały dni i tygodnie a on malował. Czuł jednak w głębi duszy, że to nie jego przeznaczenie jest. Do tego stania serce jego się rwało. Pewnie sam już wiedział, że tym malowaniem jakby zdradził swoje przeznaczenie, samego siebie zdradził.

Jego towarzysze niedoli też oszukani się poczuli, że ich tak bez uprzedzenia opuścił.

– Oooo wrócił – mówili, jeden przez drugiego. – Jaśnie kurwa pan.  Wiedząc już, że nie tylko farbą w kolorze palisandru splamiony, ale pracą, co z codziennego środowiska go wyrwała.

– Matejko jebany – krzyknął jeden, na znak wykluczenia jakby. I z tego wykluczenia nazwa dla niego się wzięła.

Jednak, gdy przyniósł gażę i towarzysze przeliczyli ile tych łyżek wazowych mogą za to kupić. Zdradę natychmiast wybaczyli. I nawet wielka przyjaźń miedzy nimi wybuchła.

Ale Matejko do końca żywota nie był już taki sam jak kiedyś. Piętno artysty w sobie nosił. Chociaż stał tak jak kiedyś, na otwarcie sklepu czekał. Może nawet mógł w szklanym wiśniowe kupować. Zarobił to go stać. A co?  I stał tak, dopóki sam Bóg do siebie go nie wezwał.

– Stań tu Matejko przede mną człowieku. I stój. Dużo już wiśniowego wypiłeś. Więcej nie musisz. Podziękować Ci chciałem. Dobrze stałeś. Punktualny byłeś. Ani jednego dnia z własnej woli nie opuściłeś. Wiem, że niełatwe życie Ci podarowałem. To wielki trud, tak stać i stać całe życie. Nogi czasem chwiejne, głowa wiruje i do domu z takiego stania wrócić trudno. Niejeden splunął  w Twoją stronę i złotówki nie chciał  Ci dać. Śmierdziałeś, to fakt. Śmierdziałeś przeokrutnie. Ktoś tam zwyzywał Cię : a idź w cholerę pijusie. Że też świat takich jeszcze nosi… Ale tylko Ty do tego mogłeś być przeznaczony. Porządek rzeczy nadawałeś. Drogowskazem dla wielu byłeś. – Ooo jak Matejko stoi to już po piątej musi być – mówili. Matejko stoi to porządek dnia codziennego utrzymany jest. – To znaczy, że wojny nie ma i kule nie świszczą nad głową, ludzie głodni nie chodzą i chleba w zgliszczach szukać nie trzeba. Dobrze, że jaka powódź naszej wsi nie zalała. Bo inaczej Matejko razem z wodą by odpłynął – takie ludzie w sercu myśli mieli. Nawet wypowiadać ich nie musieli. Bo byłeś Ty. I to Twoje jestestwo tym brakiem wojny było.

A to, że pracą się splamiłeś, choć inny los dla Ciebie przygotowałem, to nie martw się Synu. Wybaczone będziesz miał. Bo dobry człowiek z Ciebie. I to nie Twoja wina, że los taki w prezencie żeś dostał. A teraz idź, usiądź, odpocznij, bo w następnym życiu prawdziwym artystą zamiaruję Cię zrobić. Oboju wirtuoz. We fraku chodził będziesz i w największych orkiestrach świata będziesz na tym oboju grał. Szacunek u ludzi zdobędziesz i podziw wielki za talent twój a owacje wyłącznie na stojąco. Tylko jak na Ziemię ponownie zejdziesz jako najwybitniejszy z wybitnych to trochę złotówek ze sobą zabierz, by dać innemu Matejce, co przeznaczenie swoje pod sklepem realizuje.