Słowa prosto z lasu

Pani Lucyna

Nigdy nie powiedziałam do niej: „Lucyna”. Chociaż znamy się już sporo lat. „Pani Lucyno”, zawsze. Nawet jak przy śniadaniu z Małżonkiem siedzę i przypomni mi się, to zagaduję.

– O, ciekawe co tam u pani Lucyny. Nigdy, co u „Lucyny” nie mówimy. A moglibyśmy, bo więź między nami niezwykła. Szacunek. Taka przyjaźń międzypokoleniowa, rzec by można. Nikt z nas nie byłby taki jaki jest bez pani Lucyny.

Pierwszy raz spotkałam Ją na boisku przy uczelni. Ławki tam były, usiąść gdzie. Początek jesieni. Ciepło jeszcze, studenci na powietrze wyszli. Miła taka, nie rzucała się w oczy. Ze studentami zajęcia zaplanowane miała. I ja jej studentką wtedy byłam. A nie chciałam. Oj jak ja bardzo tą studentka być nie chciałam. Pogubiona i smutna, życie inne wymyślone miałam. Z innego świata wyrwana. Kraków moim domem wtedy był. Ale Wszechświat inaczej chciał. Postanowił panią Lucynę na drodze mi postawić.

– Przyjdź do studenckiego teatru. Do grupy. Zapraszam. W żadnym wypadku, myślę sobie. Teatr to ja miałam w Krakowie, i Słowackiego i STU i Bagatela. Tu nie chcę. Do grupy? Do ludzi też  nie chcę. Oni tacy roześmiani a ja w rozpaczy. Nie pójdę. Tak zadziałała, że poszłam. Zobaczyła, że uparta jak ten osioł przysłowiowy jestem. I pozwoliła mi tym urokliwym zwierzęciem przez chwilę być. W ogóle wszystkim pozwalała sobą być. Czy człowiek pogubiony czy porządek w głowie miał. Nawet jak kto najdziwniejszych rzeczy w życiu próbował, osobowości szukał. Z nią mógł sobą być. I jeśli choć trochę udało mi się drugiego człowieka przyjąć takiego jakim jest to dzięki niej. A to sztuka, co z książek tego nie wyczytasz.

– I mówiła: talent masz dziewczyno. I to tak mówiła, że człowiek chciał czy nie to uwierzyć musiał. Jak był taki w teatrze, co to mówić ładnie nie umiał i tekstu nie chciał się uczyć, bo zawsze ważniejsze sprawy miał. Nie powiedziała: W teatrze działasz i mówić nie umiesz? Nie powiedziała do nikogo tak. Mówiła: nie lubisz mówić to tańcz, pięknie tańczysz to tańcz jak to szczęście ci daje. A ja sama chciałam. Wszystko sama. Daleko mi do ludzi wtedy było. A może i teraz do niektórych też daleko? I ona tę samotność mi pozwalała. I patrzyła. I tylko głową kiwała na znak: idź. I mówiłam. Do widza, chociaż bardziej to do siebie było. Wyrzucić wszystko chciałam. Świat wytłumaczyć po swojemu.

Dyplomów w urzędach nie dostawała, jak już to rzadko. Bo bez szumu działała, na oklaski nie czekała. Komu chciałoby się zastanawiać co tam u Niej w sercu jest? Czy ludziom w ogóle chce się nad drugim rozmyślać? A było w Niej dużo. Dużo dobra przede wszystkim i to dobro z ludzi wydobywała, to co każdy miał w sobie najlepszego. To niebywała sztuka jest. I nie każdy dostrzeże.

Dzieci urodziła troje, ale w rzeczywistości to miała ich dziesiątki a może nawet i setki. Kto by ich tam wszystkich zliczył? Po świecie rozproszeni, kariery robią, życia piękne wiodą, sukcesy osiągają. Dobrymi ludźmi są. I każdy do Niej nie inaczej, tylko: Pani Lucynko, pani Lucynko. Student mógł nie pamiętać jak rektor obecny się nazywa, ale kto to pani Lucyna, to wiedział każdy.

Czy to nie więcej niż dyplom jaki, co schowasz w szufladzie i nic nie znaczy? Kurz tylko na nim siada i ten kurz przykrywa dyplom i pamięć o człowieku, co go kiedyś dostał.

A jak człowiek pogubiony był i drogi szukał, tam gdzie innemu do głowy by nie przyszło, że szukać można. To Ona do niego: Bądź jaki jesteś. Wartościowy. Drogę do siebie znajdziesz jak przyjdzie na to czas. Tak mówiła. Nie że zły, że zmień się: tylko idź przed siebie a znajdziesz to czego szukasz. I ten człowiek jakby skrzydeł dostawał. Leciał, nawet nie szedł.

Teatr jej pasją był i człowiek. Ale nie taki teatr co to dykcja krystaliczna być musi i szpagat w powietrzu latami ćwiczony. Ona teatr tworzyła z ludzi. A ci ludzie mówili co im w sercu gra i wydostać się musi. Ten co zacietrzewiony, wrażliwy się okazywał a ten co jak kamień zamknięty latami, otwierać się zaczynał. Jak ktoś radości odnaleźć nie umiał, nagle okazywało się, że odszukał i ma. I, że śpiewa a nigdy dotąd głosu z siebie nie wydobył. Taki to teatr stworzyła. Zastanawiać by się można czy nie najważniejszy taki teatr. Bo Ona nawet nie postaci stwarzała, tylko ludzi.

 Dajmy na to taki teatr instytucjonalny. Piękny jest. Ludzie tam chodzą, słuchają, oglądają, nie jeden może natchniony dzięki temu do wielkich rzeczy będzie. A inny wróci do domu i zje pomidorową z kluskami, bo akurat lubi. Aktorzy nauczeni ładnie mówić i grać postaci Dostojewskiego tak, że w zachwyt wpadasz po raz szesnasty. Pracują i zapłatę w walucie za to dostają. I większość pewnie kocha to co robi, i oklaski kocha. A jaką walutą płacą aktorowi, co to na studenckiej scenie swoją twarz odsłania? Jego waluta to doświadczanie świata, poznawanie serca swojego a czasem nawet walka z sobą.

Pamiętam jak człowiek stał na scenie. Próbował. Oko w oko tylko z panią Lucyną. I mówił  do Niej a Ona wpatrzona tak, jak ty byś Bóg wie kim był. Jakby jaka gwiazda  co najmniej. Wierzyła w człowieka, po to by on wreszcie w siebie uwierzył.

Na konkursy teatralne z ludźmi jeździła. Takie zorganizowane, czasem jak to mówią prestiżowe, co to zdolne osoby tam na scenie występują i ważni aktorzy tych zdolnych oceniają. I zachęcała, byś ty człowieku wystąpił. Nie dla braw, nie dla dyplomu z papieru, ale dla samego siebie. Byś sobie pokazał, żeś zdolny, że potrafisz. A jak przed setką innych wystąpisz, serce swoje wyjmiesz i powiesz: patrzcie ludzie, taki jestem. To nic już dla ciebie w życiu trudne nie będzie. Bo najtrudniej to prawdziwym się zaprezentować.

Telefonu odebrać nie umiała. Jak nowy od syna czy córki dostała, to wszystkie przyciski dla niej takie same. Dzwonił ktoś to się nie dodzwonił, bo telefon w szafie. A jak odebrała to nawet nie wiedziała, że już rozmawiać może i wydobywało się tylko takie przez zęby: znowu coś tu schrzaniłam. A sprzętów elektronicznych bała się jak ja. Pewna była, że jak plej wciśnie to świat wybuchnie.

Jakby tak się głębiej przypatrzeć, tak jak przez dziurę w płocie drewnianym się czasem podgląda, to rzec by można, że Małżonka mi znalazła. A mojemu Małżonkowi znalazła mnie. Dziwili się niektórzy: ooo jacy różni, jak to możliwe? Sami nawet w tym zdziwieniu długi czas żyliśmy. A pani Lucyna: Pasujecie. Różni a pasujecie. Widziała więcej niż profesor co w swojej dziedzinie wybitny.

       I choć drogi nasze już inne, gdzie indziej prowadzą, ale nigdy nie zapomnę czasu jak panią Lucynę spotkałam. Los mi Ją dał jako prezent taki. I spotykamy Ją nadal, ja i Małżonek, kawę razem pijemy w filiżankach z Jej kolekcji i rozmawiamy. Dobra w niej nie ubyło ani trochę, i miłości do ludzi też nie straciła. Tematy już inne, bo i my inni jesteśmy. I myślę wtedy sobie, ile dostałam i wdzięczna jestem Wszechświatowi, że panią Lucynę na drodze mojej postawił.

Wiem, że gdy zadzwonię w radości wielkiej i Ona ten telefon z szafy wydobędzie to Jej radość nie mniejsza się okaże. A gdy wątpliwość na mnie spadnie i rozterki jakie, wiem, że ona spokojnie spojrzy i powie: Idź dalej, potrafisz.