Słowa prosto z lasu

Moja wieś

A jak mnie pytają: skąd ty? Ze wsi. A konkretnie to prosto z lasu jestem.

 I co? Dobrze Ci tam w tym lesie? A dobrze. Najlepiej nawet. I odważnie  bym rzekła, lepszego miejsca dla mnie nie ma. Chociaż kto wie, może i jest. Na ten przykład na Dominikanie. A jeśli tam najlepszy dom mój by był? Nie wiem, bo nigdy na Dominikanie nie byłam.

Sklep tam w tej wsi jakiś jest? Jak to tak żyć, gdzie do sklepu daleko.

Były dwa. Jeden zlikwidowali. Ten u pani Iwonki nie przetrwał. Bo tam tylko stali klienci i tylko zdecydowani na jeden asortyment. I potem ten asortyment spożywali bezpośrednio przed sklepem. Na ławce z plastikowych skrzynek po tymże asortymencie. Drzwi stare, takie że strach było otworzyć, żeby nie wypadły, bo jeszcze człowiek życie by stracił. A szkoda, żeby tak zginąć od drzwi u  pani Iwonki. Co by na pomniku napisali? Zginął tragicznie? Drzwi Iwonki na niego spadły?

Wchodziło się do tego sklepu, to pleśń było czuć, ale na szczęście tylko chwilę. Bo pani Iwonka kawę sobie parzyła, taką siekierę z fusami, w szklance z czerwonym koszyczkiem z plastiku. To kawą wtedy pachniało. Wodę na te kawę na piecu gotowała. Jak to nazywają : na kozie. I ten piec w sklepie stał. Koło mięsa i wędlin. Szło się po jabłka, żeby kupić to bądź tu człowieku mądry i znajdź. A te jabłka koło gwoździ akurat leżały. Bo u pani Iwonki wszystko było. I marchew, i konserwa, i śrubki, i ciastka z frużeliną na wagę. Co komu potrzebne. Tam czas jakby się zatrzymał. I choć kilka razy tylko byłam, bo u pani  Iwonki w sklepie tylko gotówką, a ja z tą kartą kredytową ciągle wyskakiwałam. Jakby mi się epoki pomyliły. Szkoda. Nasza wieś już nigdy nie będzie ta sama bez sklepu pani Iwonki. Mało kto tam kupował, ale co tam. Mógłby sobie być. Komu to przeszkadzało?

– Pytam jednego pana co zorientowany w sprawach wsi jest, dowiedzieć się chcę jaki bezpośredni powód likwidacji sklepu był?

– Jak to jaki? Stęchlizną jebało, pani Ewuniu.

Jest drugi sklep. Nowoczesny. Soczewica jest i czasem nawet cukier brązowy. Nie powiem, niekiedy trafi się klient, jeden z tych co u pani Iwonki na tych skrzynkach siedział. Ale zawsze grzecznie, kulturalnie. „A dzień dobry pani” A miłego dnia” , „A roweru popilnuję”. I jak to człowieka czasem od razu się ocenia. Bo tam pił? To i tu będzie? A tu zaskoczenie. Wchodzę a pan klient stoi i…mleko bezpośrednio z butelki spożywa. To nic, że ledwo stoi, bo nie dalej jak wczoraj spożywał inne napoje. Takie co to  perspektywę świata zmieniają. Ale teraz mleko pił. Kto mu zabroni? I skąd wiemy jaka perspektywa lepsza. A może jego lepsza, nie moja.

Jakież było moje zdumienie na ten widok. Aż mi się niechybnie wymsknęło: ooo a pan tak mleko z gwinta? Jakby to moja sprawa była. Chce, niech pije. Nic mi do tego.

Sprzedawca, pan Henryk z niezwykłą powagą i jakby pogodzony z tym jego piciem, wybawił go z tego, może nazbyt trudnego pytania: proszę pani, ten pan wszystko z gwinta.

A droga? Jak z drogą. Asfaltu tu nie widzę.

Błoto jest. Jak długo pada to błota więcej niż na zawodach motor cross. Jedziesz człowieku drogą to nie wiesz, wciągnie, nie wciągnie. A może już nie jednego wciągnęło i teraz pod tym błotem całe wioski i ludzie innym życiem żyją. Raz nas prawie wciągnęło, już prawie pod tym błotem byliśmy. 4:30 rano. Do pracy jedziemy. Oczy jeszcze do końca nie otwarte i skupienie na twarzy, takie jakie o 4:30 rano występuje. Małżonek prowadzi. – Gazu dużo dodaj to przejedziemy. Nie przejechaliśmy. Zastanawiać się nie było nad czym. Wysiadłam. W płaszczyku karmelowym lekko za kolanko, szaliczek o grubym splocie, buciki kolorystycznie spójne: Ty przygazuj, na mój znak- do Małżonka krzyczę. – Pchaj, Puśka- on mi na to na pół wsi wrzeszczy. I nawet nie przyszło mi do głowy, że ten karmel, że buciki, że obcasik. Zadanie wykonane. Jedziemy dalej w tym porannym skupieniu.

     Czasem w kaloszach  chodzić trzeba i jak ktoś psa ma w domu, to tego psa prać za każdym razem, bo cały w błocie. Czasem nawet jaka rasa nie widać, sznaucer to, pudel czy kundel jaki. Jak już wszystkich sąsiadów nerwy wezmą na to błoto to wiosną zamawiają wywrotkę kamieni. I chłopcy rozgarniają. I gadają i śmieją się. Poglądy wymieniają. Czasem bardzo różne mają.

Tyle tych drzew tu. A jak spadnie i dom połamie?

Nie spadnie i nie połamie. One tu pierwsze były, to ich miejsce jest, nie nasze. My tu tylko gościnnie. Brzozy przyjęły nas życzliwie: zapraszamy powiedziały, tylko uszanujcie nas i to co z Ziemi wyrosło. Wichura jest to one jak strażnicy stoją i pilnują co by krzywda nam się nie stała. Dookoła na świecie wieje tak, że aż w głowie buczy a tu bezpiecznie. Przyroda krzywdy człowiekowi  nie zrobi jeśli on szacunek jej okazuje. Taką pewność w sobie mam. Skąd? Nie wiem. I wdzięczna im jestem, że tak porosły, że antenę zasłoniły i …odbioru brak. Nie oglądamy. Ile wypadków drogowych w powiecie, kto kogo okradł i nawet jak głowa boli to jaką tabletkę połknąć, też nie wiemy. Jaki płyn myje z siłą wodospadu a jaki proszek do prania lepszy na plamy z tego wiejskiego błota? Nie wiemy. Ale spokój w głowie  jakby większy od tej niewiedzy.

Wiewiórkę Bożenkę podziwiamy. Jak popisy na drzewie przed psem robi. Kitą macha, z gałęzi na gałąź i po orzechy co drugi dzień przychodzi. Serial normalnie w odcinkach. A Bożena jak gwiazda jaka.

Kiedyś zajęczyca dzieci pogubiła. Czy pies pogonił czy zuchwałe takie? Na podwórko przyszły malutkie i w trawie siedzą przerażone. Co tu zrobić, myślimy? Zostawić? Połapać? Zostały. Dwa a trzeci po drugiej stronie drogi. I przyszła wieczorem zajęczyca. Dzieci szuka. Wieczór ciepły, upalny nawet, bo to środek lata był. Siedzimy na tarasie. W strachu my, czy znajdzie. Kibicujemy jej jak Lewandowskiemu, żeby do bramki trafił. Pachnie las, cisza taka, że prawie niemożliwa. Aż tu nagle… zajęczyca-matka po dzieci przyszła. Chodzi, zagląda, wącha, tu skoczy tam skoczy i nasłuchuje. Ładna. Dostojna taka. Jak aktorka z teatru. I szuka tych dzieci swoich, bidula. Blisko tak, że jakby rękę wyciągnął to i by pogłaskać te zajęczycę można. Ale po co?  To nie zoo. A my bez powietrza już na tym tarasie. Na wdechu, by nie przestraszyć. Bo tu to nawet zająca uszanować trzeba. O, znalazła. Skacze, a za nią w ciemności dwa małe. I z matką to już bez strachu. Odważne, choć blisko ludzi kicały. Gdzie jeszcze jeden? Po drugiej stronie drogi. Znajdzie nie znajdzie? Zostawia dwa małe pod drzewem i po trzeciego idzie. Znów wącha, kica, przystaje, uszy nastawia. My już bez powietrza z 30 minut. I nagle…dziękuję do widzenia. Kurtyna. Koniec spektaklu. Światła świecą, auto jedzie drogą. No wypłoszy, jak nic wypłoszy, a już tak blisko trzeciego zajączka była. Matka mądra jest. Poczekała aż auto przejedzie i znów poszukiwania dalsze prowadzi.

Małżonek pobladł nagle. Myślę sobie czy powietrza mu zabrakło czy z przejęcia taki?

–   Sąsiadka jechała. Z psami na spacer będzie szła. Przepłoszą i poszukiwania na nic.

Godzina 23:00 do sąsiadki dzwonię.

–   Wiola, czy będziesz z pieskami szła?

–   Będę.

–   Bo my tu taką akcje mamy. Zajęczyca dzieci pogubiła …i szuka.

–   O nie, nie, nie, w tej sytuacji to nie idę. Niech szuka.

Jakie rozrywki tam macie? Co tam się takiego dzieje, że was tam tak ciągnie?

–   A nic. Pola i lasy tylko. Zimą śnieg pod nogami skrzypi i tak wywiać potrafi, że tylko do domu pod koc z herbatą pomarańczowo- imbirową (do tego jeszcze z sześć goździków, wtedy najlepsze). I nic ci wtedy człowieku do szczęścia nie potrzeba, tylko ten koc i białe drzewa za oknem. Gdy czasem miasto nam się zamarzy, by placki dyniowe z czarną soczewicą w przyjemnej restauracji spożyć lub co ciekawego w teatrze grają zobaczyć. To jedziemy. Jedziemy, by w wielkim szczęściu do lasu po kilku godzinach powrócić. Jak latem szosą idziesz to taka cisza, że  tylko siebie  usłyszeć możesz. I dowiesz się wtedy czyś ty człowieku szczęśliwy czy jeszcze trochę poszukać musisz. Chcesz to szukaj w mieście. Nie każdy do wsi stworzony. Może ciebie gwar miejski ukoi. Może lubisz na ludzi patrzeć, co pełno ich chodnikami chodzi. Niejeden, co na wsi urodzony wyrwać stąd by się chciał. Świat zobaczyć i poszukać lepszego. Do miasta go rwie. Po muzeach chciałby chodzić i codziennie w kawiarni kawę pić. I to dla niego może raj by był. Bo tu to tylko krowy, świnie, owce i pies. Nierasowy w dodatku. Co to za życie niejeden pomyśli. I robota tylko i te gumiaki.  Ooo taka gwiazda z telewizji to ma życie dopiero. Jakby luksusowe. Wystrojona w najmodniejsze ciuchy musi być, bo jak z zeszłego sezonu co ma to już wykluczona. Biżuteria z daleka błyszczy. Makijaż w tym sezonie tylko soczysta zieleń. I nawet jakby w tym makijażu do jaszczurki nieco podobna była to nic. Jak moda to moda. Jakoś z tą jaszczurzą twarzą przetrwa do przyszłego sezonu.  Piszą zaraz o niej: „Zaliczyła wpadkę. Wystąpiła dwukrotnie w tej samej sukni”. I zaraz dziennikarze pod jej oknem czekają, paparazzi w ukryciu polują, i wszyscy wywiady z nią na temat tej sukni chcą przeprowadzać, niech się społeczeństwu tłumaczy, co ją tak oślepiło:

 „ Proszę powiedzieć, jak to się mogło stać z tą suknią? Nie zauważyła pani a może to prowokacja taka?” I ty też może byś tak chciał takie wpadki życiowe zaliczać. I żeby tak dziennikarze z tobą rozmawiać chcieli, o zdanie pytali.  O rzesz…a ja pół lata w tej samej lnianej chodzę, bo najwygodniejsza. Może przez to życie zmarnowane będę miała. Lniana reputację mi zrujnuje. Co ja bym takiemu dziennikarzowi powiedziała i na pytanie takie odrzekła: – Widziano panią tego lata ośmiokrotnie w tej samej spódnicy. Szosą pani szła i dwa razy w sklepie, jak cebule pani kupowała. Dlaczego? Skąd pomysł na tak niecodzienne zachowania” .

– Cebulę to do kremu z pieczonych pomidorów kupowałam. Yyy a len  lubię i po swojemu chcę. Tak bym się wytłumaczyła.

Ktoś inny daleko w świat by ruszył. Na innym kontynencie szczęścia szukał. Taki zuchwały. Myśli sobie: tu nie znalazłem szczęścia to za oceanem na pewno będzie. Tam z pewnością wymarzone życie na mnie czeka. Gdzie jak nie na końcu świata szczęściem wypełniony będę. Wszędzie byłem, powiesz i nie znalazłem, więc tam to już na pewno. Każdy inny. Chcesz to jedź na wyspy odległe, świata kawał zwiedzisz i powiesz: byłem. Ładnie tam. Życie twoje taka podróż wzbogaci jak tyle pięknego świata się naoglądasz. Ważne żeby tobie dobrze było. Możesz poszukać w pracy. Popisać się przed światem, żeś mądry, sześć języków znasz, atomy rozszczepiasz i fizykę kwantową w jednym palcu masz. Wszystko to bardzo potrzebne. Chcesz to mieszkaj w mieście, na wsi życie wiedź. Tylko dobrze byś to swoje miejsce pokochał, wiedział po co tam jesteś, by dobrze ci tam było. Ale prawdziwe szczęście znajdziesz  tylko w sobie. Nie da rady inaczej…