Słowa prosto z lasu

Brzoza

Tego dnia od samego rana chodziła mi po głowie. Ledwo co oczy otworzyłam i jedna myśl za drugą płynęły niczym chmury na niebie w letni, czerwcowy dzień. Chociaż tak po prawdzie, to przecież każdego dnia przychodzi do mnie. Albo w nocy, we śnie. Bywa, że przemknie, na chwilę, jak to za życia na Ziemi zwyczaj miała. Jakby po ogień, jak to mówią przyszła. Niekiedy dłużej zostanie, ważne treści mi przekazać, by pomóc mi ziemskie egzaminy na piątki zdać. Czasem nawet i doktoraty bronić. Choć przecież mówię głośno. – Tych studiów ja już nie chcę, w dupie z doktoratami. Niech inni się kształcą. Już chyba głupią wolę pozostać i spokój w tej głupocie swój odnaleźć. Co mi z tej mądrości przyjdzie? Nie słyszałam co prawda jeszcze o takim, co by w takiej niemądrości zharmonizowany ale może na to szukanie lepiej czas przeznaczyć? Może tak?

Ona mi na to jednym słowem rzuci: – Wytrwaj. Potem dodaje jeszcze znienadzka: – Kiedyś dowiesz się po co to wszystko. Wtedy chwyta mnie za ręce, swoim światłem otula: – Zaufaj kochana moja. Pomogłaś mnie, w wielkiej odwadze dla mnie stanęłaś. Teraz ja przy tobie stoję.

Dziś Jej 47 urodziny. I tak myślę sobie, czego ja mojej Siostrze mogę życzyć? Przecież nie powiem Jej by odpoczywała w pokoju wiecznym. Niech idzie w najwyższe rewiry duszy swojej, niech osiąga najwyższe stany świadomości i leci gdzie Ją wielka wolność poniesie. Nie życzę Jej grzechów doczesnych odpuszczenia, bo toż to wszystko doświadczenia przecież a bez doświadczeń życia nie ma. Może nawet dobra i zła nie ma, tylko te doświadczenia. Kto wie, może i po Tamtej stronie doświadczać będzie nam dane. Nawet nie życzę by Ktoś nad Jej duszą świecił, bo ona sama lśni najjaśniejszym światłem wszechświata. Nie powiem też: „Niech Ci Ziemia lekką będzie”, sobie tego raczej chętnie pożyczę. Mnie więcej lekkości trzeba. No i z tym prezentem to już trzy światy. Zniczy kupować nie chce, za dużo smutku w nich i jakby cierpienie w gratisie do tego znicza dołączone. A czemu ja się smucić mam? Że Jej tam tak dobrze, że w niepojętej Miłości sobie dryfuje? Myślę sobie pójdę nad rzekę życzenia bez słów jej poskładać. Trudno, bez prezentu będzie. Na krzywy ryj pójdę. Spytam ją gdzie teraz aktualnie przebywa i może do mnie w wielkiej ciszy przemówi? Tak bardzo lubię kiedy od czasu do czasu coś mi szepnie.

Wystroiłam się w najlepszą bluzkę, spodnie bieluteńskie włożyłam i Małżonkowi zapowiedziałam, że wychodzę. Nad rzekę z Siostrą się spotkać. Zgodny On, pozdrowienia polecił przekazać aż tu nagle wiatr gwałtowny się zerwał, błyski na niebie, grzmoty potężne i deszcz. Dużo deszczu. Myślę sobie, teraz nie pójdę, ryzykować nie będę, by mnie jakiś piorun jasny nie trafił. Skoro co rusz mnie ostatnio trafiał, to w urodziny wolałabym spokojności trochę zaznać. Przyznam, taka myśl mi przez głowę przemknęła, że może ta Kaśka nie chce bym przyszła. Może przez to, że tego prezentu nie miałam? Może jakaś zmiana gwałtowna w niej zaszła i chciałaby znicz od siostry rodzonej otrzymać? Pytam Ją zatem: to w końcu mam iść czy nie, bo zgłupiałam?

A Ona mi na to bez słów doradza:

” Ewa, życiem ziemskim żyj. Ciesz się i śmiej. Niech ci życie na tej planecie lekkim będzie. Każdy dzień świętuj i nową rzeczywistość stwarzaj. Kreuj kochana, jak chcesz by było i ludziom mów. Że w Domu jestem. Że mi tu najlepiej. I znicza nie chcę. „

Posłuchałam Jej, bo co miałabym nie posłuchać. Z Małżonkiem żeśmy przy potrawach bezmięsnych urodziny Katarzyny celebrowali. Nawet mucha w daniu gorącym zatopiona świetowania nie zakłóciła. W gorgonzoli na wieczny odpoczynek skazana. Śmiech był, nostalgii ciut i planów prozaicznych co niemiara. I postanowienie, że jedenak nad rzekę z wieczora pójdę.

Po mokrej trawie szłam w tej chwilowo białej odzieży, w lekkiej nerwowości, by ślimaków co po deszczu z ukrycia wyszły nie zdeptać i pewność we mnie taka nastała, że w ziemskim życiu Kaśka, by ze mną w to mokre na pewno nie poszła. Much by jej za dużo było i komarów. Ale co ja na to poradzić bym miała? Nad rzeką po burzy zawsze są muchy a komary tną bez względu na warunki atmosferyczne. Po mokrej trawie chodzenia też by odmówiła, bo przecież buty z zamszu w kolorze jasny beżyk jej się pomoczą. I może nawet jakaś drobna sprzeczka, by się między nami zatliła, że ja w przyrodzie chcę ją ugościć a ona taka księżniczka i jaśnie pani. W swoje 47 urodziny ze mną szła. Czułam ją w każdej kropli osadzonej na żółtym płatku dziurawca, w każdym powiewie wiatru, który poruszał liśćmi czeremchy, każdej chmurze co na niebie zamarła i w ciszy rzeki, chwilowo w zastoju. Nie musiałam Jej pytać gdzie przebywa aktualnie, bo przecież JEST. – -Chcesz mnie bardziej czuć, przytulaj się do drzew, tak mi kiedyś rzekła. Zatem przytulam się do brzóz we własnym obejściu. I słucham co do mnie powiedzieć chcą i czerpię z ich mądrości jak życiodajną wodę z wiejskiej studni, wielkim cynkowym wiadrem. Dziś wybrałam tę brzozę nad rzeką. Stanęłam blisko, objęłam ją mocno, twarz przytuliłam do spękanej kory. I obu nam łzy popłynęły. Mnie dwie. Jedna za drugą. Obie na bluzkę pokapały. Nie były to łzy z cierpienia. Ani nawet ze smutku. Były to łzy jedności. Że wszyscy JEDNYM jesteśmy, choć po planetach, wcieleniach, istotach przeróżnych rozproszeni. Łzy tęsknoty za naszym prawdziwym Domem, w którym kiedyś wszyscy przy jednym stole zasiądziemy.

I tak w tej ciszy żeśmy z brzozą stały. Ja prawie jak i ona korzeniami do ziemi przytwierdzona. Miękkim mchem od północy porośnięta. A ona tak jak ja, nagimi stopami mocno na ziemi stojąca. Serca nasze zaś ku górze się rwące. Bijące tym samym rytmem dwóch odmiennych światów. I para naszych trzecich oczu. Widząca wszystko i nic zupełnie niewiedząca. Poza czasem jakby w ciepłym wieczorze dnia powszedniego. O nic już pytać nawet nie chciałam, tylko tak w jeden organizm choć na chwilę się połączyć. Albo na wieczność w uścisku pozostać. Stałam tak długo i krótko. Spokojnie czekając na nic i wtedy brzoza niespodziewanie wyszeptała:

– Ewa, gdziekolwiek jestem, zawsze będę cię kochać.