
Trzeba do ludzi listy pisać
Droga Pani Grażyno
Piszę list do Pani. Nieśmiało nieco, bo przecież w tym życiu naszym mało kto do kogo jeszcze listy pisze. Krótkie wiadomości tylko, że kupił, że pojechał, że chleb, że masło, kukurydzę w puszce, że za godzinę będzie albo ze dwie się spóźni, bo przez życie pędzić musi, a tu korek się miejski przytrafił. Niekiedy nawet taki napisze, że tęskni, że kocha, że czeka przecież już 10 minut w kawiarni na Krakowskim Przedmieściu i następnych 15 już nie zamierza. Ale czy coś warte jest takie prędkie kochanie? Takie tęsknienie, czy coś warte? Takie nieopisane, słów pozbawione, niewyczekane, niewymodlone? Skasowane jednym guzikiem, jeśli aktualne być przestaje. Albo może kocha nieustannie w tym pędzie, tylko obiekty miłości zmieniają się jak ta kukurydza w puszce i masło Luksusowe, choć luksusowe z nazwy tylko, przemijające na taśmie w miejskim supermarkecie? A list napisany to prawie jak w kamieniu wyryty, w sercu głęboko pozostaje. Może nawet na wiele wcieleń naszych na przód. Zwłaszcza taki do samego siebie napisany. Mało kto te listy pisze, mało kto. Sama Pani przyznać musi, że prawie nikt. Do siebie samego, to już najgorzej. Odwagi dużo potrzeba, by tak siebie samego sobie opowiedzieć. Prawdziwie opowiedzieć.
Piszę do Pani list, choć przecież nic a nic się nie znamy. Ale czy zaraz latami trzeba w przyjaźni żyć, by dobre słowo drugiemu człowiekowi podarować? Chciałam za kulisami słowami myśli wyrazić, powiedzieć najlepsze, wdzięcznością wielką się wywdzięczyć za Pani spektakl „Kochany, najukochańszy”, za Pani talent, oczy, co tak mocno z sercem sprzężone, ale w pośpiechu takim to plecie się trzy po trzy i tylko na szczery uścisk było mnie wówczas stać. Dlatego dziś w większym spokoju napisać postanowiłam. Chociaż czas przedświąteczny i wydawałoby się, że tego spokoju jak na lekarstwo. Bo pierogi, bo barszcz czerwony, bo makowiec, bo święta, bo życie. Chociaż może najpierw żyć trzeba, potem pisać, a nie na odwrót. Szczera z Panią będę, że ten list do Pani przy pierogach lepieniu stwarzam. W mące uprószona cała i pióro w palcach mi się lepi. Przepisać muszę, bo barszczu odrobinę na kartkę mi pokapało. No i sernik mi się powoli dopieka. Z tym sernikiem, powiem Pani, to trzy światy, uważać trzeba, by nie opadł. Na spokój nie czekam. Tak mi w głowie słowa wirują, myśli i łzy też wirują. Ale nie takie łzy po wierzchu, z oka płynące, tylko takie, jakby zamiast krwi w żyłach płynęły, takie w środku zatopione zupełnie. Takie łzy jakby z innego życia. Nie z obecnego zupełnie. A może w innym życiu Marią byłam i dziś swój los na scenie oglądam? Jak mi go Pani tak pięknie przedstawia? Siedzę na widowni w odświętnej bluzeczce, za cienkiej trochę jak na zimowy czas i łzami się zalewam. Drżę jak ten liść brzozy na wietrze. Początkowo myślałam, że to przez tę za cienką bluzeczkę. Teraz już wiem, że zupełnie nie o bluzeczkę chodzi. No bo jak inaczej wytłumaczyć mam ten dygot serca ogromny? Chyba tylko tym, że ten drań ani razu na list nie odpisał. Może nawet z Panem Wiesławem Myśliwskim Pani w wielkiej zmowie była, by mnie Marię w tym życiu, w teatrze wyświetlić. Do najgłębszej części mnie sięgnąć. Jeśli tak jest, to lepiej trafić nie mogłam. Bo przecież mógłby mi ktoś inny życia poprzednie przedstawiać w wielkim krzyku, hałasie i teatrze jednego wielkiego popisu, co to tylko zaskoczyć widza chce. A mnie takie szczęście spotkało, że najzdolniejsza z najzdolniejszych listy w moim imieniu pisze. Choć bez odpowiedzi zupełnie.
Pani Grażyno, tak bardzo wywdzięczyć się Pani chciałam. Za Pani talent i podzielenie się tym talentem ze mną. Za tę subtelność aktorską, z której mogę czerpać to, czego akurat najbardziej potrzebuję. Bo najgorzej to narzucać widzowi, jakby z głupim miało się do czynienia. A Pani kreacją swoją widzowi mówi, że mądry i sam zdecydować może, co zobaczyć w postaci chce. Wywdzięczyć się też chciałam za naszą wspólną miłość do Wiesława Myśliwskiego. Kto by pomyślał, że ta miłość, choć do tego samego mężczyzny skierowana, zazdrości nie zna. Przeczucie takie mam, a przeczucie to jak pewność prawie, że tych, co miłością bezwarunkową Pana Wiesława darzą, więcej jest. I żadna żadnej z tej przyczyny oczu nie wydrapie. Odwrotnie zupełnie. We wspólnym zachwycie tkwić będziemy. I w wielkiej tajemnicy Pani powiem, że ja też do Pana Wiesława pisałam, ale On o moim istnieniu nie wie nic, więc i odpowiedzieć nie miał jak. Ale to nic. Wszystko, co sercem pisane, adresu znać nie musi. Serce znajdzie kierunek właściwy, choćby początkowo pogubione być musiało.
Pani Grażyno, owacje dla Pani na stojąco mam, za opowieść, którą nie tylko w Pani oczach widziałam, ale też i w sercu. By tak na scenie historie opowiadać, tak bardzo te historie kochać potrzeba. Nie da rady inaczej. Teatr Pani tworzy, którego już coraz mniej. Teatr dla widza, co czuć potrzebuje. Bo ja Pani Grażyno, w teatrze popisu nie szukam, nawet zaskakiwać mnie w nim nie trzeba, fajerwerków puszczać, pawimi piórami przed oczami machać, zabawiać, do śmiechu przymuszać. Bo jak który człowiek z natury ponury i w myślach czarnych całe życie zatopiony, to i te pawie pióra nie pomogą. Tyle mądrości Pani posiada i talent niezwykły, by tak najzwyczajniej na świecie i niezwyczajnie zarazem historię opowiedzieć. To największą sztuką jest. Historię, po której człowiek do domu wraca i ani na moment o pierogach z kapustą nie pomyśli ani o tym serniku, co jednak całkiem udany i urósł do samego nieba. Tak bardzo energią napełniony, że i z głodu umrzeć by mógł, bo o pierogach zapomniał. Ba, o świętach Bożego Narodzenia nawet zapomniał, bo może ten spektakl większym świętem dla niego był. Teatr Pani tworzy, który z widza wydobywa to, co na wydobycie oczekuje. Czasem latami oczekuje. Z każdego pewnie coś innego. Jego pragnienia, myśli, miłości przeżyte, spełnione czy może takie, co niewydarzone jeszcze. I powiem Pani, że choć ten adresat drań, bo nie odpisywał, to przyznać muszę, że… pięknie nie odpisywał. Kartkę i pióro co rusz szykował i na maszynie subtelnie palcami, nie dotykając, nie odpisywał. I nawet w oczy uczciwie zajrzeć nie umiał, tylko jedno z ukrycia niechybnie wyszło. W dymie z papierosa przed światem schowany i ten dym nikotynowy z tym, co dwa światy od siebie oddziela, tak spójnie złączony. Pani Grażyno, a może ta Maria zmyśliła go sobie całkiem zupełnie? Od początku do końca w wyobraźni swej wspólne życie z nim umieściła? Bo obecne nie bardzo jej przypasowało? Ja w to jej wymyślenie akurat wtrącać się zamiaru nie mam. Chce, to niech wymyśla. Skąd wiedzieć mamy, czy my realni jesteśmy, czy może wymyśleni tylko i tak w czyimś wymyśleniu sobie życie żyjemy?
Już sama nie wiem, czy bardziej mi serce rozdarł ten płaszcz ukochanego Marii, co go Pani ze wspomnień na scenę przyniosła, czy spotkanie po drugiej stronie, może rzeki, może innego życia już, gdzie choć tyle słów bohaterka do niego napisała, tam bliscy sobie choć dalecy zupełnie, ze słowami, co umarły. Nie wiem, co bardziej rozdarło, co bardziej rozsypało mnie na najmniejsze atomy, by znów pozbierać mnie w całość. Całość nie taką samą już. A ja chcę się rozsypywać, bo tylko z rozsypania na nowo można się urodzić.
Pani Grażyno, pytanie do Pani krótkie mam, choć może i bez odpowiedzi pozostać, tak jak i wiele listów, co do siebie piszemy. Czy Maria, w którą Pani życie tchnęła, do ukochanego tylko te listy pisze? Czy do Boga? Czy do siebie samej może, żeby siebie samą opowiedzieć? Chociaż może Bóg i my to to samo? To Bóg na Ziemi w człowieku w materię zamieniony? Bo jeśli tak, to też dobrze, bo przecież każdy z nas nie chciałby tego świata opuszczać taki nieopowiedziany.
Za kulisami, w skromności wielkiej Pani mi wyznała, że spektakl „Kochany, najukochańszy” to praca wielu. Toż i chętnie podziękowania wyrażę Pani reżyser Magdzie Umer, że tego adresata u Pana Wiesława Myśliwskiego skutecznie wynegocjowała. I że właśnie takiego wynegocjowała. Bez twarzy, może bez odwagi na jej pokazanie. Przed sobą samym bez odwagi? Panu Andrzejowi Sewerynowi kłaniam się nisko, że choć talentem i twarzą na co dzień pracuje, to bez żalu, w wyjątku wielkim, urlop na żądanie jej podarował.
I Panu Jarosławowi Szmidtowi też ukłon wielki ślę, że tak subtelnie dwa światy od siebie oddzielił. Że tak łatwo przechodzić z jednego do drugiego można. Bo ja na ten przykład bardzo chętnie w jednym i w drugim wizytuję.
Droga Pani Grażyno, czas już na mnie, kończyć ten list muszę. Bo te pierogi, ten barszcz, ten sernik. A i by Pani zbyt długo głowy nie zaprzątać, choć może trzeba do ludzi długo pisać, zwłaszcza dobre trzeba pisać. Wiem na pewno, że jeszcze żyć „Kochanym, najukochańszym” będę. Przemierzać z nim co dzień wiejskie szosy zamiar mam, może w rozmowach przy jajku na miękko na śniadanie z Małżonkiem się przytrafi, może przy naczyń zmywaniu, gdzieś między talerzem głębokim, łyżką wazową a płaskim będzie. Może jeszcze w snach do mnie przyjdzie, w natchnieniu na jawie. Takie mam życie ze sztuką splecione, więc wybieram tylko dzieła najlepsze, by mi się czasem kiepskie spektakle po głowie nie panoszyły.
Z poważaniem
Ewa Tarnowska

Brzoza
Nie wiesz jak wstawić komentarz bez rejestracji? - Kliknij tutaj